Autor Wątek: Agawowy świat  (Przeczytany 685529 razy)

Offline Amor

  • Swojaki
  • Uzależniona
  • *
  • Wiadomości: 12128
  • carpe diem
Odp: Agawowy świat
« Odpowiedź #1785 dnia: Września 06, 2015, 04:08:38 pm »
Mnie się wydaje ,ze to fakt historyczny.
" W 1770 r. do wschodnich wybrzeży Australii dotarł James Cook - słynny brytyjski podróżnik. Sporządził on dokładne mapy i opisał roślinność. Jako odkrywca, ogłosił tę część kontynentu posiadłością Korony Brytyjskiej i nazwał Nową Południową Walią. Początkowo Anglia wykorzystywała nową posiadłość wyłącznie jako kolonię karną. W 1788 przywieziono tu pierwszych skazańców i założono pierwsze osiedle, Sydney. Z czasem zakładano kolejne, niezależne od siebie kolonie. Przez kolejne blisko 100 lat zsyłano tu więźniów i przestępców.

 Ostatni transport z zesłańcami przybył w 1868 r. Stopniowo jednak zaczęli napływać także dobrowolni osadnicy, zachęceni opowieściami o możliwościach uzyskania ziem uprawnych. Przybywali przede wszystkim emigranci z bardzo przeludnionych Wysp Brytyjskich.

 Fala imigrantów znacznie wzrosła zwłaszcza po odkryciu w 1851 r. złóż złota"
źródł- wydawnictwo Pascal
styczeń2006, rak piersi lewej, przewodowy inwazyjny,T1N0M0,G1,węzły czyste (Her- ujemny) niehormonozależna,leczenie-  mastektomia na życzenie  i  4 AC
luty2007 ,wznowa  w bliźnie - 8 mm ,  hormonozależna
leczenie- wycięcie  blizny, radioterapia , kastracja radiologiczna jajnikow, tamoksifen 5 lat

Offline agawa

  • Swojaki
  • Uzależniona
  • *
  • Wiadomości: 12291
Odp: Agawowy świat
« Odpowiedź #1786 dnia: Września 06, 2015, 05:11:06 pm »
Do Australii  też bym chciała :) Bardzo :) Na razie nie po drodze ;)

Tak sobie pomyślałam - jest jednak różnica pomiędzy etiologią stworzenia społeczeństw obu krajów. W Australii również zepchnięto autochtonów w rodzaj niebytu, ale przestępcy tam zesłani jednak tworzyli coś dla siebie, bo innego miejsca nie mieli. Osadnicy amerykańscy, ci pierwsi (choć mogę się mylić) pojawili się tam rządni bogactwa; nie był to przymus, a raczej wybór.
Czytałam badania, z których wynika, że największa częstotliwość występowania zespołu nadpobudliwości psycho-ruchowej (ADHD) występuje właśnie w Australii - to genetycznie przekazywana cecha - właśnie od ludzi, którzy w skostniałych społeczeństwach nie mogli się odnaleźć i zostali skazywani na kolonie karne. Ale również z tego samego faktu - właśnie tam najwięcej odkrywców, wynalazców, podróżników.

Jak się cieszę, że moje pisanie dla Was ciekawe  :-* Aż zachciało mi się pisać dalej  >:D




a konie... jak u szarlotki na fotografiach...
  :)


Gdy się przymierzałam z aparatem, niejednokrotnie zresztą, myślałam o Szarlotce. Jakby to powiedzieć - jestem troszkę jej uczennicą :) Spotkałyśmy się ze dwa, trzy razy i uczyła mnie obsługi mojego sprzętu, ale bardziej pokazywała - na co patrzeć obiektywem. Eh… pamiętam…

Offline metka

  • Swojaki
  • Uzależniona
  • *
  • Wiadomości: 5558
  • "Spieprzaj, dziadu!" (L.K.)
Odp: Agawowy świat
« Odpowiedź #1787 dnia: Września 06, 2015, 05:14:53 pm »
tak, tak, zsyłano więźniów! ale podobno to często byli więźniowie skazani za kradzież kromki chleba. chodzi mi o to, że nie cała australia na zbrodniarzach ukształtowana  ;) że nie wszyscy byli takimi zatwardziałymi przestępcami. jak wrócę do dom (bo zaraz wychodzę), to zrobię focię strony z książki, bo fajnie napisana, myślę że da się przeczytać  :)
rak piersi w czasie ciąży. potrójnie ujemny (TNBC).
stopień zaawansowania T4bN2M0. stopień złośliwości G3.
zajęte węzły chłonne pachowe i podobojczykowe, powiększone szyjne.
chemioterapia AT (Adriamycyna+Taxotere). radioterapia przedoperacyjna.
mastektomia 2011. obrzęk ręki :/

Offline Amor

  • Swojaki
  • Uzależniona
  • *
  • Wiadomości: 12128
  • carpe diem
Odp: Agawowy świat
« Odpowiedź #1788 dnia: Września 06, 2015, 05:28:46 pm »
oczywiście metko ,masz rację , wiadomo ,ze to uogólnienie. Tak jak i uogólnieniem jest agawowe , ze osadnicy przybyli żądni bogactwa. Pewnie i tacy byli ,ale ileż uciekało przed prześladowaniami, iluż szukało normalnego ,przyzwoitego ,spokojnego życia ,  wyjedzali po pracę , walczyc o zwykła lepszą przyszłość. Ja siedziałam i płakałam nad losem  tysięcy ludzi( w Muzeum Ellis Island)  ,którzy przemierzali  mile, a potem po segregacji  byli odrywani od rodzin i wyrzucani z powrotem na statek bo nie spełniali jakiś norm bądź po prostu byli chorzy. Pewnie inaczej to wygląda od strony północy  inaczej od południa. Hmm tak mi się teraz skojarzyło- te tysiące uciekinierow islamskich ,a nasza  europejska cywilizacja ! Czy ci nowi Europejczycy nie stworzą innego państwa, państw, innej Europy? to może być  bardzo niebezpieczne.Kurcze , nasuwają mi się wszelkie przepowiednie, a tfu, tfu a kysz!
styczeń2006, rak piersi lewej, przewodowy inwazyjny,T1N0M0,G1,węzły czyste (Her- ujemny) niehormonozależna,leczenie-  mastektomia na życzenie  i  4 AC
luty2007 ,wznowa  w bliźnie - 8 mm ,  hormonozależna
leczenie- wycięcie  blizny, radioterapia , kastracja radiologiczna jajnikow, tamoksifen 5 lat

Offline agawa

  • Swojaki
  • Uzależniona
  • *
  • Wiadomości: 12291
Odp: Agawowy świat
« Odpowiedź #1789 dnia: Września 06, 2015, 06:26:39 pm »
( w Muzeum Ellis Island) 

Dokładnie w tym samym miejscu płakałam oglądając i czytając…. to przerażające, bardzo smutne; losy ludzkie bywają/bywały okrutne. Pomnik emigrantów w porcie w NY też robi piorunujące wrażenie.
Ale tutaj chyba piszemy o innych czasach - gdy na Ellis Island, czyli od dopiero od końca XIX wieku przeprowadzono selekcję przybyszów, Stany już dawno istniały; tu rozważmy wcześniejsze czasy, czyli osadnicze - XVII-XVIII wiek… A moje zdanie o pierszych osadnikach - się zgadza: to uogólnenie; nie znam na tyle historii, aby się upierać.

Swoją drogą - mam mętlik w głowie w sprawie uchodźców w tej chwili; jedyne co wiem z pewnością - to że serce trzeba mieć szeroko otwarte i czułe; choć jest we mnie dużo lęku. Mam wrażenie, że znany nam porządek na świecie, taki, który jakoś obłaskawialiśmy, upada, załamuje się. A nowy jeszcze nie powstał. I tego nowego się boję. Nawet nie politycznego nowego porządku, ale ogólnoludzkiego, w którym może być tak, że nie będzie miejsca na solidarność, współczucie, pomoc innym. Smutne to…

Offline Mirusia

  • Swojaki
  • Uzależniona
  • *
  • Wiadomości: 7138
Odp: Agawowy świat
« Odpowiedź #1790 dnia: Września 06, 2015, 08:07:45 pm »
Kurcze coś nie widziałam tej rozmowy.
Ostatnio trochem poczytałam o różnicach, tj. stylu życia, wykształceniu, pracy, między białymi, też tymi z przeszłością, a aborygenami.
Smutne. Trochem przypomina opowieść o mustangach.
U kogo poczytałam, ano u Nesbo. Nie umniejszając mu, ale się nie spodziewałam.

Offline Amor

  • Swojaki
  • Uzależniona
  • *
  • Wiadomości: 12128
  • carpe diem
Odp: Agawowy świat
« Odpowiedź #1791 dnia: Września 06, 2015, 08:33:53 pm »
Masz rację , wiele działo się zanim pojawili się pierwsi osadnicy . Byłam zafascynowana  historią Stanow śledząc ją od czasow ojcow pielgrzymow, bo podobno wtedy jest jej początek . A byli to   ( część mowi, ze Holendrzy ) Anglicy katoliccy purytanie   ,ktorzy (ukrywali się w Holandii )uciekli przed  religijnym prześladowaniem . Dotarli stateczkiem Mayflower w 1620r i wylądowali w Playmouth potem na Cod Cap. Celem ich było stworzenie idealnego sprawiedliwego społeczeństwa, zycie uczciwe, wszyscy mieli się   równo   dzielić dobrem , bez względu na pracę  .Zima spowodowała ,że przetrwali nieliczni a w podziękowaniu złożono indyka i to był początek   Święta Dziękczynienia Thanksgiving!:)Potem oczywiście jeszcze wiele się działo , powstawały nowe kolonie ,które z czasem się połączyły, to zapamiętałam( uwielbiam zwiedzac i uczyc się z przewodnika) tak w skrocie.
Oczywiście rdzennymi mieszkańcami byli Indianie , hmm sami sprzedali ( plotki mówią ze za koraliki) Manhatan Holendrom. Historia to podobno stara  k....a którą każdy obraca jak chce. Zawsze  najbardziej cierpią niewinni ludzie , ale tak powstają nasze cywilizacje , jedna po drugiej od minojskiej, egipskiej ,rzymskiej, bizantyjskiej , osmanskiej itd. i aktualnie jest ich kilka. Często poprzednicy muszą ginąc by powstało cos nowego ,niekoniecznie lepszego, taka jest straszna natura człowieka. A zwycięzcom stawia się pomniki. Zwrociłas uwagę na cmentarze , wojskowe pomniki? niesamowice  celebruje się te miejsca ,a mnie cisnęło się na usta pytanie  co robiliscie w Korei, Wietnamie  , tak daleko od domu? oczywiscie nie do tych młodych chłopcow to pytanie !
cholera , rozgadałam się w twoim watku. Przepraszam , czekam na dalsze opisy podrozy , dla mnie   Ameryka jest przeinteresująca , może z powodu  wielokuturowosci?

« Ostatnia zmiana: Września 06, 2015, 08:42:00 pm wysłana przez Amor »
styczeń2006, rak piersi lewej, przewodowy inwazyjny,T1N0M0,G1,węzły czyste (Her- ujemny) niehormonozależna,leczenie-  mastektomia na życzenie  i  4 AC
luty2007 ,wznowa  w bliźnie - 8 mm ,  hormonozależna
leczenie- wycięcie  blizny, radioterapia , kastracja radiologiczna jajnikow, tamoksifen 5 lat

Offline danuta

  • Swojaki
  • Zakorzeniona
  • *
  • Wiadomości: 3459
Odp: Agawowy świat
« Odpowiedź #1792 dnia: Września 06, 2015, 10:30:02 pm »
bardzo ciekawie opisujesz, czekam na cd :)
6 x AT
mastektomia 2005
radioterapia
hormonoterapia

Offline Parabola

  • Swojaki
  • Uzależniona
  • *
  • Wiadomości: 5538
Odp: Agawowy świat
« Odpowiedź #1793 dnia: Września 07, 2015, 01:26:45 pm »
Ja też czekam, bo wiem, że do Hameryki nie pojadę  ;D
listopad 2003 rak piersi prawej carcinoma metaplasticum, carcinoma planoepitheliale  akeratodes.
G-2 T1NoMo trójujemny, zabieg oszczędzający.
6 chemii CMF i radioterapia.
IO Kraków Garncarska

Offline sasky7

  • Zadomowiona
  • **
  • Wiadomości: 1003
Odp: Agawowy świat
« Odpowiedź #1794 dnia: Września 07, 2015, 02:33:04 pm »
Ciekawie opowiadasz  :)

I o Indianach (zawsze miałam nadzieję, że w którymś wcześniejszym wcieleniu  ;) byłam Indianką) i o koniach (sorry za polski akcent, ale nie mogłam się oprzeć)

A co do parków - jestem pod wrażeniem ...  8)
Tyle pięknych miejsc ...  8)



Oj, trzeba się było przygotować do takiego wyjazdu. Żeby przegapić jak najmniej  ;) i być tam, gdzie to możliwe  :)

Offline DanaPar

  • Swojaki
  • Uzależniona
  • *
  • Wiadomości: 10911
Odp: Agawowy świat
« Odpowiedź #1795 dnia: Września 07, 2015, 02:36:25 pm »
Przecie nie przyjechała do Bystrej, żeby się przygotowywać  :P ;)
Carcinoma introductale G3: mamotom 22.09.05.
4 x AT
mastektomia + 22 węzły (2 zajęte): 2.01.2006
4 x AC
radioterapia 50,0 Gy w 25 frakcjach
ER-, PR-, HER +++

Offline agawa

  • Swojaki
  • Uzależniona
  • *
  • Wiadomości: 12291
Odp: Agawowy świat
« Odpowiedź #1796 dnia: Września 08, 2015, 05:54:56 pm »
Dano - sama prawda; zamiast w Bystrej siedziałam/leżałam w domu i się przygotowywałam, a bardziej konkretnie: przygotowywałam swój kręgosłup na tą eskapadę. Powiem z dumą: się udało, bo nie zabolał ani razu. I nie boli do tej pory. Choć do ćwiczeń muszę wrócić; siedząca praca znowu zaczyna być odczuwalna; eh, starość…

Dal cierpliwych  - relacji ciąg dalszy -
Notka kolejna. Tym razem padło na miasta przez subiektywny pryzmat.

Kęs Nowego Jorku.

To moja kolejna bytność w tym mieście. Wszystko co turysta ‘musi’ zobaczyć – dawno zaliczone. Ten pobyt zaplanowany na smakowanie, na zatopienie się w atmosferze, na powłóczenie się bez celu, na znalezienie sensu bycia w tym mieście.
4 dni samotnego łazikowania, bo moi panowie zajęci swoimi Ważnymi Sprawami. I dobrze. Nie podlegałam żadnym przymusom ani naciskom.
Rano zaliczałam najlepsze pancakesy w okolicy polane obowiązkowo syropem klonowym (rzadszy i mniej słodki niż ten, który znamy u nas), kubas kawy i szłam przed siebie wtapiając się w rytm miasta.
NY przypomina mi ogromne mrowisko. Z ogromnych wieżowców wysypuje się mrowie ludzi i gdzieś pędzi. Ludzka rzeka płynie ulicami, czasami się łączy, czasami rozdziela. Gdzieś wszyscy biegną. Ludzie w NY nie chodzą, oni właśnie biegną. Nie widać niepełnosprawnych, nie widać grubasów, nie widać biedy. Tu muszę dodać – mieszkaliśmy na Manhattanie i tym razem nie wypuszczałam się nigdzie dalej; stąd taki a nie inny obraz.
Wchodziłam do sklepów polując na wyprzedaże, zaglądałam do galerii, oglądałam wystawy, na całe popołudnia znikałam w muzeach czy w bibliotece miejskiej. Poezja zwiedzania – bez pośpiechu, bez napinki, bez planu.
Uwielbiam zwiedzanie przez smakowanie. Niestety amerykańska kuchnia nie jest moim pierwszym wyborem. Będąc tam trzeba oczywiście zjeść hamburgera i żeberka, ale głównie odżywiam się kupowanymi w marketach gotowymi sałatkami; są świeże, pyszne, bogate, różnorodne; jest w czym wybierać – usiąść gdzieś na ławeczce, rozpakować sałatkę, zagryzać bajgielkiem, popijać kawą i ciekawie rozglądać się dookoła – piękne chwile.

Najciekawsze punkty tegorocznego NY –

Grand Zero:
pomnik ofiar zamachu robi ogromne wrażenie – to granitowa dziura w ziemi, do której z każdej strony leje się woda wpadająca na dnie do wnętrza; dookoła wygrawerowane nazwiska ofiar; przy niektórych wetknięty kwiatek, gdzie nie gdzie ktoś się modli oparty o granit. Zamyślenie…
Nowe wieżowce dookoła wielkie, jeszcze większe niż poprzednie wieże – pokażmy światu, że jesteśmy potęgą i się nie boimy – oto przeslanie. Do muzeum nie weszłam; jakoś nastroju nie było…

Gmach Nowojorskie Biblioteki Publicznej: trafiłam tam zachęcona przez syna, który po swojej egzaminacyjnej w niej wizycie pełen był ochów i achów; musiałam to zobaczyć, tym bardziej, że wszelkie biblioteki kocham miłością bezrefleksyjną ;) Rzeczywiście robi wrażenie. Piękny klasycystyczny budynek w pięknym zadbanym parku powoduje chęć bycia, dotykania, nieopuszczania. Cały kompleks ‘grał’ w wielu filmach (i Sex w wielkim mieście i Pogromcy duchów i kilka innych) Całkowicie rozumiem syna, który marzy, aby w jej okolicach zostać na dłużej ;) Też bym została, eh…

High Line – to prawdziwy hit NY; są to dawne tory napowietrznej kolejki przekształcone w promenadę, którą idzie się kilometrami wśród zielonych ogrodów z alejkami między dachami budynków. Niezapomniany spacer. Szczególnie niezapomniany, bo zabłądziłam tak idąc I idąc ;) Powrót trwał do nocy ;)

Rockefeller Center – pozwoliłam sobie wjechać na tarasy widokowe, żeby zobaczyć NY z innego punktu niż z Empire State Building; tam byłam poprzednim razem, teraz szukałam odmiany I przygody. Cóż, hm… taras jak taras ;) Wieje tak samo mocno, tłoczno też tak samo. Widok NY z góry jak to widok ;) Jedynie niezwykle szybka, przeszklona winda robi wrażenie. Dużo bardziej ciekawie jest na dole, gdzie wśród rzeźb można poczuć klimat krachu giełdy z początku XX wieku I spróbować wyobrazić sobie bogactwo rodziny Rockefellerów; dla mnie niewyobrażalne. Pod rzeźbą Atlasa przesiedziałam ponad godzinę czytając o historii miejsca i (oczywiście) wcinając bajgla ;)
Central Park – sama radość odpoczynku. Cały dzień przesiedziany lub przespacerowany po bezkresnej zieleni. Obserwowałam ludzi, którzy odpoczywają, leżą na trawie, jeżdżą na rowerach, pływają łódkami, tańczą na wrotkach. Nie ma u nas takich miejsc, gdzie ludzie tak swobodnie by oddawali się swoim zwariowanym ekspresjom. Są miejsca ciche, są też głośne, muzyka różnorodna – co kto lubi.

Time Square – tam trzeba być. Koniecznie nocą. Doświadczenie psycho-dansingu w najczystszej postaci. Wszystko śpiewa, gra, rusza się, przelewa się. Oszołomienie. Raz wystarczy. Dlatego tym razem jedynie przeszłam kawałek  - tle ile trzeba aby dotrzeć na przedstawianie na Broadway ‘u ;)

Broadway – nie mogłam sobie tego odmówić. Nie chodzi mi o samą ulicę, choć tą warto się przespacerować, poczuć atmosferę sztuki, popatrzeć na ludzi. Ale chodzi o to, aby móc powiedzieć: byłam na przedstawianiu na Broadwayu ;) No więc : byliśmy. Wybraliśmy z przebogatej oferty Upiora w operze. Fantastyczny wieczór. Sama sala teatralna robi wrażenie. Jest to jeden z kilkudziesięciu teatrów na Broadwayu, a wielki jest niczym nasza Kongresowa; bogactwo wyposarzenia onieśmiela. To samo z rekwizytami, strojami, muzyką. Bajka; byłam w bajce. I chcę jeszcze; przecież tyle do obejrzenia kolejnych przedstawień. Na szczęście spieszyć się nie muszę. Przedstawienia na Broadwayu grane są dziesiątkami lat ;) Już też powinnam zacząć odkładać kasę, bo ten wieczór poważnie nadwyrężył nasz budżet.

MoMA , czyli The Museum of Modern Art
Czekałam do piątku, bo  wtedy, między szesnastą a dwudziestą są Free Friday Nights. Zaoszczędzić 20 dolców zawsze warto, choć w tym przypadku zdecydowanie mogłabym zapłacić dużo więcej. Fantastyczne miejsce; najbardziej żywe I niezwykłe muzeum, w jakim kiedykolwiek byłam. Jeśli kiedykolwiek zabłądzicie w tamte strony – nie wahajcie się. Koniecznie trzeba zobaczyć całość ekspozycji, która jest NIESAMOWITA! Wszystko to, o czym uczyłam się na historii sztuki nagle jest w jednym muzeum! Picasso, Klimt, Munch, Warhol, Rousseau, Klee, Chagall, Miro… W Europie podróżujemy po różnych krajach w poszukiwaniu tych nazwisk.
Muszę też przyznać, że chyba pierwszy raz w życiu podobało mi się chodzenie po muzeum z audio przewodnikiem. Bardzo ciekawe są nagrania do posłuchania przed obrazami. W naszych muzeach byłyby to jakieś wywody z kosmosu, czyli pogłębionego studium historycznego. Tutaj najpierw jest wytłumaczone co widać na obrazie (czasem trudno wpaść na ten pomysł), a potem możliwe interpretacje. Na przykład “Panny z Awinionu” Picassa – “obraz przedstawia kobiety, a właściwie prostytutki, pozujące nago. Wbrew pozorom najciekawsza jest ta, którą widać w prawym górnym rogu obrazu, tak ta z tą pokrzywioną twarzą. To największe osiągnięcie Picassa – kubizm. Obraz jest niesamowity także z innego powodu. Spójrz uważnie – te kobiety prawie wychodzą z niego, stoją tak nagie i tak blisko jakby miały zapytać – tego chciałeś?” Albo o Klimcie: “Klimt na tym obrazie przedstawia kobietę w ciąży i to jeszcze z widocznymi piersiami. Przecież dla tamtejszego środowiska wiedeńskiego kobiece ciało to był temat tabu. Ależ oni musieli być w szoku jak to zobaczyli!” Czy takie opisy nie zostają w pamięci?
Jednak najciekawsze było V piętro gdzie jest stała ekspozycja prac Yoko Ono. Nie potrafię o nich opowiedzieć. Są jakby wymykające się kanonom sztuki, którą znam. Większość to instalacje zmuszające do nadawania im nowych znaczeń. To jedno wielkie wyzwanie, a jednak pociągające, nie można stamtąd wyjść, trzeba zatrzymywać się, myśleć, czasami wybuchnąć śmiechem. Na przykład: jasno oświetlony kąt sali, pod kocem leży jakaś szczelnie przykryta postać. Co jakiś czas postać się porusza, więc wiemy (my tłumnie oglądający), że tam ktoś żywy leży. Ludzie stoją i się gapią w milczeniu i ciszy absolutnej, jakby pod napięciem. Obok na ścianie wieszak, a na nim wiszące takie same koce – możesz sobie wziąć (jestem szkoła otwocka nie falenicka – nie: wziąść ;)) i położyć się obok. Ktoś chętny? Ja się nie zdecydowałam. Za to, gdy następnego dnia namówiłam synowatego, żeby poszedł raz jeszcze ze mną – on się położył. Później wiele razy wracał do wspomnienia, co się z jego głowie i myślach działo, gdy tak leżał i wiedział, że ludzie stoją i się gapią… Albo film na którym zarejestrowany happening Yoko Ono: siedziała na scenie nieruchomo, obok niej leżały nożyczki. Każdy z widzów mógł odejść i odciąć fragment jej ubrania. Dla mnie fascynujące było patrzenie na nieruchomą twarz Yoko, gdy ludzie tymi nożyczkami po kawałeczku odcinali jej fragmenty spódnicy, sweterka. W pewnym momencie podchodzi młody mężczyzna i szybkimi ruchami zaczyna odcinać duże części ubrania; przecina bluzkę, odcina ramiączka od biustonosza; Yoko zostaje z odsłoniętą piersią; jedną dłonią zakrywa pierś, druga nieruchoma; oczy kieruje na mężczyznę – a te oczy wyrażają cały świat emocji – i gniew, i zaskoczenie, i lęk, i poddanie się… To było wręcz (dla mnie oglądającej) przeżycie erotyczne. Absolutnie niezwykłe. Choć, jak wspomniałam, nie rozumiem do końca takiej sztuki. Może o to właśnie chodzi – aby nie rozumieć, a czuć…

Sklepy – ach, to dopiero doświadczenie… Oczywiście nie robiłam zakupów (Las Vegas i oczekiwanie wygranej dopiero było przede mną ;)), za to wszędzie zaglądałam. W NY są największe sklepy, jakie widziałam. Na przykład firmowy sklep M&M’sów, hehe, nawet nie wyobrażacie sobie – ile smaków może być tych cukiereczków. Odkryłam swoje ukochane: z wiśniami. Pyszne są też migdałowe. Ciekawe są z chrupkami w środku… Podchodzi się do wielkich kontenerów z kubeczkiem i własnoręcznie nasypuje się te, na które ma się ochotę. Ale przede wszystkim oszałamia ilość kolorów – może 100? Albo 150. No i do tego gadżety: ręczniki w M&M’sy, albo kąpielówki; a może chcesz talerzyk? Proszę bardzo. Albo wózek dla dziecka? A jakim kolorze? Do wyboru do koloru. Pod warunkiem, że chcesz go mieć w cukiereczki M&M, bo niczego innego tam nie ma.
Sklep firmowy Nike, to było wyzwanie; szczególnie, że od niego trafiłam z synowatym. Na 4-ch piętrach każdy z ciuchów tej firmy w dowolnym rozmiarze. Do biegania osobno, do ćwiczeń na siłowni oczywiście osobno; buty osobno lub razem z dresami; dla kobiet osobne piętro, dla dzieci również, z podziałem na wiek; eh… A wszystko wyłącznie Nike. Trochę kasy tam zostawiłam. Za to synowaty przeszczęśliwy do dziś.
Osobna przygoda to wizyta w sklepie Tiffany. Mają tam najdroższą jaką kiedykolwiek widziałam biżuterię, a na środku sklepu, w szklanym sejfie, stoi największy na świece brylant - Wielka Gwiazda Afryki; ma ponad 500 karatów… Co mnie zaskoczyło: niezwykle miła, uczynna, chętnie udzielająca wszelkich informacji – obsługa. Przemiły pan sprzedawca, który wciągnął mnie w dyskusję, zachęcił mnie do przymierzenia wisiorka z niewielkim brylantem; bagatela: za jedyne 52 tys. $. Obiecałam, że jak wygram w Vegas, to do niego wrócę i go kupię. Potraktował moje słowa poważnie i z nabożną powagą wręczył mi swoją wizytówkę (o wygranej w Vegas innym razem…)
Muszę jeszcze słówko o sklepie firmowym Apple. Rzeczy z nadgryzionym jabłuszkiem to moja wieloletnia miłość. Jak wszystko tam - robi wrażenie. Sklep jest pod ziemią, a konkretnie pod ogromnym placem. Dookoła poustawiane ławeczki, gdzie można  skorzystać z darmowego dostępu do sieci (co w Stanach jest rzadkością), więc obsadzone ludźmi do granic możliwości wsadzenia szpilki, a po środku placu szklana ni to puszka, ni to wieżyczka, do której stoi ogromna kolejka - ludzie wchodzą do tej wieżyczki z jabłuszkiem i znikają ;) Chwilę nam zajęło zrozumienie, że jest to szklana winda zwożąca pod ziemię wprost do sklepu. I jak to tam - można kupić absolutnie wszytko, co tylko firma Apple wyprodukowała. Dodam: tylko to; żadnych innych produktów tam nie uświadczysz.

Podsumowując: Nie wiem jak opisać Nowy Jork… jest przeogromny i różnorodny! To moje powtarzające się wrażenie. To takie miasto, które jest jakby znajome, ale jednak zupełnie wyjątkowe. To centrum świata. Jest tu wszystko, a nawet więcej. Ale zdecydowanie nie mogłabym tu mieszkać. I to nie ze względu na architekturę, czy przeogromną tłoczność, ale jakieś takie dziwne kłucie w boku. Może to lęk, że ta wielkość jest zalewająca? Nie zmienia to faktu, że to miasto ma jakiś magnes. Już myślę o powrocie ;)
Cd – czyli Las Vegas – kolejnym razem ;)

A tu link do zdjęć z NY -
https://goo.gl/photos/cGYZtLKBTJtmnAHg8
« Ostatnia zmiana: Września 08, 2015, 05:59:41 pm wysłana przez agawa »

Offline mag

  • SPA
  • Uzależniona
  • *****
  • Wiadomości: 12000
  • Bardzo mi z tego powodu wszystko jedno
Odp: Agawowy świat
« Odpowiedź #1797 dnia: Września 08, 2015, 06:07:03 pm »
super! cudnie!

i koniś tam był
:D


rak piersi  potrójnie ujemny (TNBC), zajęty 1 węzeł, mastektomia: 2000, chemia 6xCMF, rekonstrukcja: 2006 i XI 2017 przerzuty do kości i tk. miękkich

Offline agawa

  • Swojaki
  • Uzależniona
  • *
  • Wiadomości: 12291
Odp: Agawowy świat
« Odpowiedź #1798 dnia: Września 08, 2015, 06:10:42 pm »
No  :D To portret konisia z karuzeli w Central Parku  :0ulan:

Offline amado

  • SPA
  • Zakorzeniona
  • *****
  • Wiadomości: 3444
  • mój tekst
Odp: Agawowy świat
« Odpowiedź #1799 dnia: Września 08, 2015, 06:16:45 pm »
ekstra opis, prawie wszędzie byłam przecież to był jakiś czas temu po prostu mój swiat, ale Twoimi oczami, literkami jest bardzo fajnie znów tam być
dzięki  :-*



ps. m&m's są w rurach długich na dwa piętra, robi to wrażenie
Central Park rzeczywiście wyzwala jakąś energię


« Ostatnia zmiana: Września 08, 2015, 06:48:56 pm wysłana przez amado »


diagnoza: rak piersi przewodowy inwazyjny G3 - 09.2005
operacja: mastektomia - 10.2005
chemioterapia: AC x 4, Taxol x 4
radioterapia
tamoxifen
arimidex