W weekend zapodałam sobie porcję (a raczej dawkę uderzeniową) śmiechoterapii: 2 babskie imprezy.
Piątkowa u przyjaciółki z grupką znajomych i jej sąsiadek. Temat przewodni: diety, sex, chłopy. Za stołem 3 amazonki (jedna z nich całkowita świeżynka po wyjściu ze szpitala).
Sobotnia w knajpce w wersji klasowej. Temat przewodni: nastolatkowie, pani od polaka. I postanowieni: spotykamy się co najmniej 1 raz w m-cu :-)
Ale ja jednak sową nie jestem... Co tam sową, wróciłam przecież koło północy do domu. A dziś chodzę na rzęsach...Ale i tak warto było!
A jak Wam mija weekend?