Ja też nie oczekiwałam czegoś specjalnego. Miałam osoby najbliższe - rodzice i mąż, na których pomoc mogłam liczyć, bo przecież jakby od tego oni są, ci najbliżsi, i nie potrzebowałam jakiegoś dodatkowego "działania" od innych. Nie wkurzało mnie ani "O Jezu!", ani "Będzie dobrze". A nawet to "Będzie dobrze" odbierałam jako życzliwość jednak
Moja choroba zadziałała jak sito. Zostali ze mną Ci odważni, zaufani, prawdziwi przyjaciele...
Nic takiego też u mnie nie miało miejsca, nikt nie odpadł
I tak sobie myślę (hm... może nie powinnam tego pisać
): a jak my, po przejściach, niby wiedzące, co się w takich przypadkach chce słyszeć, reagujemy na każde kolejne zachorowanie, np. tu, na forum? Najczęściej najpierw mówimy: Będzie dobzie, dobzie, dobzie...
Aquila, Twój tytuł jest idealny