Wczoraj byliśmy w raju... Tak bylo na Ziemi za czasów Adama i Ewy lub jak kto woli, w Satya-yudze
Co prawda trzeba było przejśc najpierw kilkaset metrów przez piekło, ale ten maleński skrawek dzikiej przyrody wart był trudów przedzierania sie przez paskudne karczowisko. Oczywiście, wysiadły mi baterie w aparacie i zrobiłam tylko kilka nieudolnych fotek
Juan opowiedział nam, że popołudniami nad rzeka gromadzą sie ptaki i moglibyśmy je sfilmować, coby promować Madhuvan wśród wielbicieli ptaków. Samochodem zjechaliśmy do podnóża naszej góry i tam czekal na nas Juan. Przeczołgalismy się pod drutem kolczastym odgradzajacym świeżo wykarczowaną plantacje drzew teca od drogi. Jak na ironię wciąż stoi tam wielka tablica informoacyjna" Projekt zalesiania w Las Juntas. Zielona Planeta".
Zrobiłam zdjecie temu zjawisku, na FB są to pierwsze zdjęcia w tym albumie.
Kilkanascie lat temu tą plantacje załozyl jakiś człowiek ze Szwajcarii. I... zniknął. Nigdy wiecej się nie pojawił, nie zgłosili się żadni spadkobiercy czy krewni, wieść gminna (zapewnie plotka) glosi, że był zamieszany w narkotyki i został zamordowany. Po co diler narkotykowy miałby zakladac plantacje drzew w kraju w którym nie mieszka? No ale kto wie.. Przez lata cała wieś zaopatrywala sie w drewno budowlane z wiatrołomów na tej plantacji. My tez skorzystalism y
W końcu posiadłośc sprzedano ponownie (pewnie jakas ichnia agencja rynku rolnego), tym razem firmie z Holandii, która czympredzej drzewa wycieła, zostawiając pezladne pobojowisko.
Przeskakiwaliśmy zatem nad powalonymi pniakami, unikajac podarcia ubrania przez porozrzucane gałezie. W końcu doszlismy do granicy lasu- wycinka drzew na brzegach rzek jest surowo zakazana, ponieważ to bardzo narusza gospodarke wodna, od której jesteśmy tak bardzo zależni w tutejszym klimacie. Po kilku minutach schodzenia w dół po "bezscieżce" dotarlismy nad brzeg. I dech nam zaparło! Wiekszośc rzeczek w okolicy jest niemal wyschnieta, tutaj jednak wydawało się jakby suszy nie było. Woda byla przezroczysta i cieplutka, nurt powolny, z dwóch stron słychać było szum wodospadów. Brzegi porastały wielkie drzewa o niezwykłych korzeniach, oplatane magicznymi lianami. Ptaki na które czekalismy jeszcze nie przylecialy, było jednak cąłe mnóstwo innych, których nawoływania słyszelismy w gęstym listowiu. Będąc sceptyczna co do stanu wody w rzece jako jedyna nie wziełam stroju kapielowego
Zatem Gaur, Juan, Shyam, Murli i Emma za chwilę byli w wodzie, a ja towarzyszyłam im idąc brzegiem, gdzie wskakiwałam na wielkie korzenie i przeskakiwałam zwalone drzewa. Gdy towarzystwo radośnie dopłyneło do dużego wodospadu i zaczęło skakać w dół, zazdrośc mnie ogarnęła i stwierdzilam, że zawrócę, żeby z dala od wscipskich oczu wykapać się po prostu w gaciach i biustonoszu
No ale cóż, karma- w połowie drogi do piaszczystego brzegu gdzie towarzysze moi zostawili swój dobytek, ujrzała tubylka wyłaniającego się zza drzew. Nie moglam sobie przypomniec skąd go znałam, ale zamieniliśmy kilka słów i okazalo się, że zapamietałam go sprzed lat, gdy jeszcze mieszkał tu jeden Polak, który grał w miejscowej drużynie piłkarskiej. Ten gościu, zwany Santos, był ich ternerem. Parę tygodni temu ów znajomy, z żona i przyjacielem wpadli na tydzień do Madhuvan i obiecali Santosowie, że rozegraja z nim mecz. No ale przeliczyli się z czasem... Wyjaśniłam Santosowi, że nikt go nie chciał zlekceważyć, tylko się po prostu nie udało. Poszedł w stronę wodospadu, a ja mogłam już bez przeszkód kontemplowac piekno natury.
Jest w tamtym miejscu coś niesamowitego, jakas niezwykła energia! Nie wiem co to jest, ale kiedy wrócilismy wieczorem, czulam że niesamowicie odpoczęłam psychicznie. I wszyscy sie tak czulismy.
Companeros wrócili, zastanawialismy się czy czekac na ptaki troche dłuzej. W tropikach szybko zapada zmrok, a za jedyne światło mogły nam służyć wyłacznie 2 smartfony. Postanowilismy, że troche poczekamy. Wreszcie przyleciały! Nie jestem pewna czy to czaple czy żurawie, darły sie troche podobnie do kaczek
Jako, że nasze hałasowanie na brzegu je wypłaszało (nie licząc dodatkowo ryzyka, że na głowę spadnie jakies guano
), daliśmy smartfona Gaurze, a ten podpłynął pod drzewa i z tej pozycji zrobil kilka fajnych ujęć. Mieliśmy ochotę zostac dłużej i zobaczyć jeszcz etakie ptaki-dziwaki co to mają dziób jak łyżka, jednak Emma i Murli zaczeli się skarzyć na komary, wiec zdecydowaliśmy, że wrócimy kiedyindziej.
Przy okazji usłyszelismy znowu od Juana pare historii o miejscowych duchach i demonach, ale to już kiedy indziej