Mam wyrzuty sumienia, że tak się zaśmiałam, a przecie sytuacja nie jest śmieszna. Anciu, myślę, że Twój małż za mało się przestraszył. Dobrze by było żeby wysłuchał jakiegoś dla siebie autorytetu, nie żony, który obrazowo by mu przedstawił co się może dziać z nim, a potem z całą rodziną, gdy to zaniedba. U mnie było wypisz wymaluj, szanowny chorujący na serce, uważał, że branie leków wszystko załatwi. Tył okropnie, zatem parametry leciały, nie pomagało moje gadanie, że sam musi popracować nad sobą, że leki, to nie wszystko, że staje się więźniem własnego ciała. Nic nie pomagało. Razu pewnego wrócił od swej lekarki i mówi, że idzie jeszcze na jedną imprezę, gdzie poje, a potem bierze się za siebie. Nie wierzyłam. Dotrzymał słowa. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałam się w szczegółach co lekarka mu mówiła. Po prostu nastraszyła. Jak widać Twoje tłumaczenie, jak i w naszym przypadku, nic nie daje. Chyba musisz sięgnąc po jakiś podstęp, ale przecie w słusznej sprawie. Trzymam kciuki. Niestety faceci pod tym względem są delikatnie mówiąc ograniczeni.