Wczorajszy dzień, choć zaczęty nieciekawie ( najpierw nocna utarczka z Młodym, potem ranne spięcie z mężem) uważam za udany
po obiedzie ruszyliśmy na rowerach nad rozlewisko
pamiętacie z dawnego forum - to działka ukochana przez męża, znielubiona przeze mnie
takie krzaczory, woda i krzaczory
jechaliśmy przez las, potem wzdłuż torów
w sumie zrobiliśmy 40 km, z tego 3/4 w ekstremalnych warunkach
wróciliśmy o zmroku
moje kolana - przeforsowane, ślubnego tyłek - z odciskami (ja mam dobre, amortyzowane siodełko)
ale smuteczki dzięki tej wyprawie poszły w odstawkę