no cóż... upiekł się, że się tak wyrażę...
początkowo miało być inaczej. tzn. ugotowałam szklankę soczewicy...
Perła, gdzieś Ty to jakieś 250 g miała?! moja szklanka, wypełniona po brzegi miała zaledwie 111 g! ale pomna, że słowo jakieś należy w odpowiedni sposób interpretować, zostałam przy szklance
...ugotowałam marchewkę. nawet zważyłam przedtem, ale zapomniałam ile było
dołożyłam seler i pietruszkę (były pod ręką)...
potem był obiad. młode zeżarły wsie pierogi, to nam została... soczewica z warzywami...
...tak więc wziąwszy nędzne resztki obiadowe, dowaliłam je do duszonej w półmaśle cebuli. czerwonej, bo żółta wyszła. na to poszły dwa ząbki czosnku, pieprz, sól, tymianek (mmmm... ten zapach), rozmaryn (mmmm...) i gałka muszkatołowa. tak mniej więcej po pół łyżeczki, bo naprawdę całości było jak na lekarstwo. pytką zrobiłam to, co robię ostatnio najczęściej, kląc zaledwie umiarkowanie, bo się to cholerne gorące masło rozpryskiwało na wszystkie strony i parzyło mnie gdzie popadnie!
w ostatniej chwili przypomniałam sobie o jajkach!
dałam dwa, w obawie, że całości będzie i tak za mało... i...szukam jeszcze smaku. To jest ten artystyczny moment.
a to, to mi nawet przez myśl nie przeszło! wytarłam ręką to, co się rozpaprało dookoła. to znaczy te większe żółte plamy. mniejsze piegi olałam najzwyczajniej. przez przypadek wpakowałam łapę do garnka...
przy blendowaniu... ...więc odruchowo oblizałam, bo się oparzyłam... skrzywiłam się, wytarłam o spódnicę i robiłam dalej.
...teraz tak myślę... czy to był TEN artystyczny moment...?
no więc zalałam jajkami, wsadziłam do piekarnika, a teraz się upiekł i patrzymy na siebie wzajemnie... wyjąć go stamtąd czy ma siedzieć aż ostygnie...? przełożyć gdzieś z tej keksówki? no i doczytałam, że tą soczewicę wew dwóch szklankach wody należało ugotować. i nie odcedzać...
z tak zwanych resztek, które trzeba koniecznie zużyć zrobiłam na szybko sezamki i "torcik" rafaellowy. jednak te słodycze są jakoś tak... bliższe mej duszy...