Żle mnie zrozumiałas Różyczko .Uważam ,ze nadgorliwośc jest gorsza od faszyzmu. I to ,ze ktos biega do Koscioła codziennie wcale nie oznacza ,że jest najlepszym wierzącym i doskonale stosuje się do nakazów wiary.( nie mam na myśli twojej mamy). Nie ma obowiązku chodzenia na gorzkie żale itp. Obowiązkiem jest uczestniczenie we Mszy św co niedzielę i w dni świąteczne .Zmuszanie dzieci do czegos wbrew nim samym, a radosne pokazywanie ,że cos wspólnie fajnego możemy przeżyc to ogromna różnica .Małe dzieci łatwiej wciagnąc do takiej zabawy ,starsze już trudniej.Wtedy sprawdza się własnie przebywanie z rówieśnikami- chociażby takie chodzenie z koszyczkiem, czy wspólnoty ( oczywiście nie ma idealnych rozwiązań). Są kościoły gdzie specjalne msze dla dzieci i młodzieży przyciągają tłumy. TYlko potrzebny jest ksiądz z charyzmą. W ogóle żeby "zarazić" czymś innych wcale nie jest łatwo .Dobry przykład to nie leżenie krzyżem w Kościele , no ale nie będę tu ewangelizacji prowadzic!
Pewnie ,że można być wspaniałym ,dobrym człowiekiem nie będąc wierzącym ,ale rozmawiamy tu o Kosciele i wierze. Być wierzącym ( nie tym zmuszającym rodzinę do odwiedzania kościoła) ,ale i mądrym ,dobrym i przykładnym to bardzo trudne i może rzadkie.
Dodam ,że ja pochodzę z rodziny w której nikt nie chodził do kościoła!
A największy wpływ na mój początek z wiarą,religią miała moja tesciowa. I własciwie do koscioła tak naprawdę ,czyli jako wierząca zaczęłam chadzać( z moim męzem ,którego tesciowa nie mogła zagonić do kościoła
przy okazji pierwszej komunii Zuzi. Wyspowiadałam się jako straszna grzesznica
i zaczęła się odmiana we mnie samej - wierzcie ,nie wierzcie ,ale zdecydowanie na lepsze! I nie raz nie dwa stwierdzilismy z Olkiem ,ze dzięki wierze przetrwaliśmy bardzo trudne chwile. Bynajmniej nie o chorobie mówię !Amen