Ale te parówki były dla chłopa mego, bo wczoraj zamiast na I kom. wnuka to se "zażyczył" szpital ... no może z tymi życzeniami to nie tak ... wybieramy się powoli aby jechać do kościoła, a chłop słaby,rozłożony leży i mówi, że nie da rady. Ja gotowa, zięć gotowy, a córka jeszcze musi się spakować (bo wieczorem muszą wracać do domu). Więc mój mąż mówi, wy pojedziecie, a ja z nią może później, może do szpitala podjedziemy, zięć deklaruje się, ze też zostanie, więc ja sama pojechałam. Byłam już na mszy jak dostałam wiadomość, ze są w szpitalu, ale mam się nie przejmować. Samo przyjęcie było kilkanaście km dalej. Jak tam dojechaliśmy to dzwonię co i jak, a oni czekają na wyniki krwi, więc tym razem zarządziłam ja. Powiedziałam, że jadę do nich i mają się szykować, że przesiądą się do mojego autka i sobie przyjadą na przyjęcie, a ja zostanę z ojcem. Podjeżdżam pod szpital, a oni już wychodzą, wyniki są ok. Po krótkich pertraktacjach wyszło na to, że ja z młodymi wracam, a mąż sam pojedzie do domu, powiedział, ze da radę poprowadzić samochód. Właściwie było to jedyne wyjście, bo i tak młodych musiałam odwieźć wieczorem do pociągu. Wracam wieczorem do domu, a On dalej taki jakiś nie taki. Sądził, ze to od żołądka, więc stosujemy dietę, ryż na wodzie, herbata bez cukru. Dziś nawet ryż z jabłkami na wodzie, ziemniaki z masełkiem i teraz miała być parówka drobiowa ... gotowana, a nie wędzona ..... Jeszcze były dwie w lodówce, więc już stałam nad nimi, udało się, ten garnek ocalony.