Nie wiem, czy coś się naprawiło, bo właściwie co?
Badania krwi na początku głodówki były ok...coś tam jedynie w trójglicerydach...czyli chyba trzeba uważać na cukier. A powtórzyć, nie powtórzyłam, bo nie było czasu na szpitale.
Podsumowania...Wiecie w jakim teraz jestem nastroju? Fruwam gdzieś daleko myślami, generalnie z lekka wszystko mi wisi. Nie jestem jeszcze w stanie przysiąść i racjonalizować. Wiem jednak, że ten świat jest piękny, nie tak niebezpieczny jak nam wciskają. Że wszelkie choroby są do wyleczenia, tylko trzeba samemu TEŻ o to zadbać. Że organizm ma moc, a tak mało wagi przykłada się do wyczyszczenia go, doprowadzenia do homeostazy, dokarmienia wszelkimi krzemami, potasami i innymi brakującymi ogniwami..Wolimy zagapiać się w lekarzy, którzy mają robić wszystko za nas. A tak łatwo to nie ma.
Po tych wakacjach, tym bardziej nie mam ochoty na jakiekolwiek kontrole. Czuję się świetnie, więc chyba nie muszę?
Bardzo się starałam wykorzystać jak najlepiej ten czas. Sam fakt nietknięcia przez dwa miesiące papierosów, alkoholu, kawy, słodyczy, mięsa...ja pierniczę, głodówka przy tym, to małe miki. Już dzięki temu mam chyba do przodu?
Zwaliłam z siebie 11 kg jakiegoś syfu, w ogóle nie siedziałam w pomieszczeniach ( nawet spałam tam przy otwartych oknach i drzwiach), codziennie kąpałam się w morzu (nawet, jak padało), przez 60 dni! W ogóle nie tykałam szamponu i myjących żeli. Newralgiczne miejsca czasem śmignęłam szarym mydłem. Witamina D3 w full wypasie, opita kokosem i wysmarowana nim.
Nawet, gdybym się nie odnowiła,nie ulepszyła, to dla tych prostych spraw było warto
Teraz muszę wyjść, jak złapię wenę...napiszę. Na razie nie mogę coś w tej Łodzi wylądować.