Cieszę się Maju, że dobrze i z humorem to wszystko znosisz. Pozdrawiam Cię serdecznie.
Mam pytanie do Ciebie - po jakim czasie od operacji miałaś chemię, o co chodzi z tym "zakładaniem portu"?
O porcie już napisała lulu. Ja miałam operację 18 czerwca a pierwszą chemię 17 lipca, czyli po miesiącu.
Wczorajszy dzień dał mi popalić...MASAKRA. W szpitalu byłam już o 6:40. O siódmej z minutami już byłam zarejestrowana, badanie krwi. O 8:00 zameldowałam się na Oddziale chemioterapii. Wywiad z p.doktor i "ma Pani bardzo dobre wyniki" - balsam na moje serce, bałam się, że antybiotyk mógł cosik pomieszać. Zaprowadzono na salę, przydział łóżka i przebierka w piżamkę.Całe szczęście,że spałam u koleżanki i miałam w co się przebrać - miałam być tylko kilka godzin więc po co piżama? Ok. 9:30 zawieziono mnie do Sali zabiegowej. Po miejscowym znieczuleniu Pani Doktór cały czas mówiła co będzie robiła, co robi i co będzie dalej. Trochę zaboli, muszę przycisnąć, przesunąć aby nie uszkodzić implant...Dzięki temu ja będąc przygotowana nie czułam bólu...Po ok. 40 min
zawieziono mnie z powrotem na salę. Nareszcie mogłam zjeść śniadanie. Spytałam pielęgniarkę o której będę miała podaną chemię, stwierdziła, że za ok. 2 godz. Więc wziełam Emend i czekałam. Zawieziono mnie jeszcze na rtg dla sprawdzenia portu. Przyszła pielęgniarka od chemika, że mam przyjść na rozpiskę chemii / wcześniej mówiono,że sam doktór przyjdzie /. Przyjął mnie bez czekania, pochwalił wyniki, rozpisał chemię, dał Kartę informacyjną, skierowanie na następną chemię i mam wrócić na oddział. Mówię,że pielęgniarka pozwoliła już wziąć tabletkę a to było 1,5 godzinę temu. Stwierdził, że będzie ok. Nie było....zdążyłam się trzy razy zdrzemnąć a tu chemii dla mnie nie ma.Ok. 15:00 zawołały mnie i podłączyły jeden woreczek. Za następnymi musiałam czekać następne 1,5 godz. Koleżanka już przyjechała aby zabrać mnie do domu a tu "NIKT NIC NIE WIE". Już tabletka przestała działać, zaczęło mnie mdlić, zbierało się na wymioty. Gdy poszłam powiedzieć pielęgniarkom o tym to usłyszałam,że nie mają tabletki, mogą dać kroplówkę / dalsze przedłużenie pobytu / lub woreczki na drogę. Wściekła powiedziałam,że woreczki mam, i mają coś zrobić bo ja jeszcze muszę dojechać do domu a o wszystkim powiem gdzie trzeba. Koleżanka poszła kupić coca colę. Trochę pomogło.Wreszcie mnie zawołano. Jedna największa zeszła dość szybko, następna się "zapowietrzyła" i musiały cosik z nią zrobić. Całe szczęście zwiększyła mi podanie bo ja już wybuchałam kolejny raz. Wreszcie ostatnia najmniejsza. Po chwili przychodzi pielęgniarka ze strzykawką i mówi, że doda mi lek do ostatniej butelki i będę zabezpieczona . Zeszło dość szybko... i szybko po odłączenie, zmianę opatrunku i parę minut przed 18:00 wyjazd do domu. Kiepsko się jechało bo lało jak z cebra...Do domu przyjechałam ok. 19:00 , po 13-tu godzinach na nogach, ale szczęśliwa,że przez cały czas nic mi nie było. W domu lekka kolacja i fotelik na którym ze zmęczenia zasnęłam. Obudził mnie telefon i całe szczęście. Szybciutko łazienka i na tapczanik. Przespałam całą noc. Rano obudziłam się bo się wyspałam a nie ,że coś mnie mdli, ma mi się na wymioty. Zastrzyk działał ...Po lekkim śniadaniu wzięłam tabletki na dziś i....nawet mnie nie boli rana po porcie.
Od dzisiaj zapisuję co jem, piję aby mieć ściągę na następne dwie....Qrde...jeszcze TYLKO DWIE. Nie myślę o białej...nie będę się "nakręcać"....Ale się rozpisałam, ale musiałam to z siebie wyrzucić. Następne już na chemioterapii dziennej, to ok. 1.5 godziny podania plus czekanie 1,0 godz. za wynikiem krwi. Ach kończę już ...Pozdrawiam i dzięki za WIARĘ WE MNIE