Zastanawiam się w którym wątku napisać, pasowałoby do wątku porozmawiajmy o niczym, ale że nie przestaję myśleć o Dorotce, więc padło na ten
Byliśmy na rodzinnej imprezie z okazji 50-lecia pożycia. Liczyłam na tańce, nie było (może i dobrze) a skończyło się na wielkim żarciu, w piątek w knajpie i dziś kontynuacja w domu. Chciałam smutek "zajeść" Ile ja zjadłam słodyczy przez te dwa dni
Hamaczku, morze spokojne, słaby wiatr; samotnie wyruszyłam na spacer, jeszcze przed imprezą, świnoujska plaża (2-ga co do szerokości z polskich plaż) pełna mew, łabędzi i też sporo ludzi wędrujących, jak na te porę roku. Miałam niewiele czasu. Na plażę szłam 15 minut, sądziłam, że wrócę najdalej w 20 minut. A tu kicha zbłądziłam
Co kogo pytam o ulicę, nikt nie wie. W końcu trafiłam na młodych z mapą. Po 45 minutach zziajana dotarłam na kwaterę, gdzie na okoliczność imprezy mieszkaliśmy. Na makijaż i przebranie się miałam 10 minut. Mąż nad głową... Z biedą dałam radę
A jeszcze z ciekawostek, zjeżdżając z promu, przywitało nas stado dzików grasujące na poboczu drogi. W ogóle nie miały zamiaru uciekać. Zaczęłam pstrykać komórką foty, drugą prowadząc samochód
Ale emocje... Zdjęcia przez szybę, w czasie jazdy, więc średniej jakości, ale nie mogłam się powstrzymać, by nie uwiecznić... Zwykle, dziki uciekały, a te nic a nic, pewnie przylazły z Niemiec, jakaś plaga