Ojej, ale koniś niecierpliwy, a nasze się tak spokojnie tutaj pasą?
Wczoraj zaliczyłam lekcję fruwania, niestety ladowanie było trochę twarde, niby mogę już odlepić plastry, więc palce się zginają i łatwiej pisać, ale jest późno, a jeszcze musze etykietki dla drzewek wypisać....
No ale żeby sie posunąć cokolwiek naprzód...
Z Registro National pojechaliśmy do Casa Amarilla. USA ma Biały Dom, a tutaj jest Żółta Chałupa, gdzie mieści się Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz Ministerstwo d/s Wyznań. W tym to szlachetnym miejscu mialam zamiar uzyskac 2 rzeczy- zaświadczenie dla Urzędu Imigracyjnego, że jesteśmy na liście kościołów uznawanych przez owo Ministerstwo oraz zaświadczenie, że w Kostaryce nie ma polskiej ambasady ani konsulatu (zamknięto je dokładnie kilka tygodni przed moją pierwszą wyprawą do Kostaryki
)
Już kiedyś byłam w tym budynku, wszystko wydawało mi sie łatwe, pobrałam numerek, poczekałam aż się mój wyświetli i łamana hiszpanszczyzna zaczęlam tłumaczyc pani-z-okienka o co mi chodzi. "A do jakiego kraju sie pani przeprowadza?" ku mojejmu zdumieniu zapytała owa pani. "No jak to, do Kostaryki"- wyjąkałam. Pani nie pojmowała i uparcie usiłowała mnie wysłać za jakąś inszą granicę, a w końcu kazała się przesiąśc o jedno okienko dalej. Tam po chwili przydreptał pan, który po drapaniu sie w głowe doszedł do wniosku, że muszę się spotkać z ministrem d/s wyznań, bo tylko on wystawia zaświadczenia dla kościołów. Ale na moje pytanie o zaświadczenie o braku ambasady i pani i pan patrzyli na mnie jakbym zapytała o miejsce parkingowe dla latających talerzy
Odesłano mnie do pana recepcjonisty, który mile uśm iechniety siedział przy stoliku w hallu. Pan zadzwonił do ministra, ale ów nie odbierał w swoim gabinecie. Komórki też nie odbierał
W końcu pan recepcjonista orzekł, że będzie za 45 minut. Alex musiał wracać do pracy, więc miałam zadzwonić jak już zakończę. Po 45 minutach usłyszalam, że pan JR bedzie za 40 minut. Poczym, że jeszcze 40 minut i wróci. Umierałam z zimna i głodu. "Do diabła z dietą antycukrową, zaraz zemdleję"- wyciągnełam z torebki ostatnia paczkę czekoladek od tłumaczki. "Za pół godziny bedzie, czeka na niego jeszcze jeden pan"- oznajmił rozpromieniony recepcjonista. No to siedzę i czekam, szczekajac zębami. W końcu pojawił się jakiś facet. Strażnik powiedział "Don Jakistam" juz przyszedł" i kazął mi się pilnowac pana w białej koszulce, który już sterczał przed gabinetem. Tymczasem gościu... poszedł do ubikacji...
Hmm, nie był to ten "mój" no ale se pomyślałam, nieszkodzi, też pewnie potrafi wypisac zaświadczenie
Wreszcie się wygramolił, zdesperowana pomachalam mu przed oczami moimi papierzyskami. Zatrzymał się, zerknął... "Ale to nie do mnje, tylko JR moze wystawić ten dokument". Żałowałam, że nie mam w kieszeni rewolweru, żeby zastrzecić recepcjonistę lub maczety, żeby obciąć mu głowę... Jednak ten typ wolal nie ryzykować i zniknął... na jego miescu siedział inny gościu! Przemiły, obdzwonił gdzie się da, wydzwaniał do JR na komórkę. I w końcu stwiedził, że chyba nic z tego nie będzie, bo dochodziła już 3-cia a urząd pracuje tylko do 16-tej. Zrezygnowana wyszłam przed budynek, żeby tam zaczekac na Alexa. Już zadzwoniłam, chłop ruszył w drogę, a tymczasem recepcjonista (ten kumaty) wypatrzył mnie, że chodzą przed budynkiem i wyszedł powiedzieć, że JR za pół godziny przyjdzie, więc mogę poczekać, ale że raczej nic nie wskóram, bo w ciągu pół godziny to raczej mi tego papieru nie wystawi. Alex był juz w drodze, nie mogłam mu kazac czekać pół godziny na faceta, który mógł sie nie zjawić. Zrezygnowałam, postanawiając, że przyjadę nastepnego dnia raniutko... i to był błąd
cdn