Dzieci może nie zawsze potrafią to wyrazić, ale płec jak najbardzioej rozróżniają.Pierwszy raz zakochałam sie w wieku 7 lat.
Była to ognista milość do rudowłosego Darka, z którym razem chodziłam do świetlicy. Nie byłam jedyna, której serce biło dla rudzielca. Któregoś razu z inną dziewczynką zaczęłyśmy gonić biedaka (hmmm, nie pamietam dokładnie, ale chyba chodziło o to, żeby go pocałować
). Świetlica była duża, a na środku stała wielka wanna zbierająca wodę cieknacą z dziurawego dachu. Ukochany przeskoczył, ale my wywaliłyśmy ta balię. Resztę popołudnia spędziłysmy z wielkimi szmatami w ręku, bacznie nadzorowane przez jedną z pań
Ale to jeszce nic! Dawno temu była duża światynia Kryszny w Krakowie, a obok należąca do świątyni fabryczka słodyczy. Skutkiem tego codziennie było tam ludno, a w firmie pracowały równiez młode mamy, które często przyprowadzały ze soba dzieci. Jedna mama miała 2,5 roczna córeczkę, inna 3 letniego chłopca, a żona prezydenta światyni miała synka w wieku lat 6. Obaj malcy kochali się w uroczej dwulatce. To powodowało konflikty. Wiadomo, młodszy przegrywał walki siłowe, ale nie poddawał się i gdy tylko w pobliżu nie było starszego kolegi nadrabiał urokiem osobistym. Najlepsza była scenka rodzajowa, która kiedyś rozegrała się w czasie jakiegoś święta. Kilkadziesiąt osób w światyni, 3-letni S. tańczy wśród dorosłych, zwrócony jak Pan Bóg przykazał w stronę ołtarza. I nagle pojawia się ONA. Tłum wokół znika, znikają trzymający ją za ręce rodzice. Twarzyczkę S. rozświetla promienny uśmiech, niczym zahipnotyzowany, rusza ku ukochanej i ... zaczyna tańczyć wokół niej, z takim wyrazem twarzy, że żaden z amantów hollywoodzkich by sie nie powstydził