idea szczytna, ale:
lumpeksy w Warszawie są tak drogie, że często taniej jest kupić nowe rzeczy w internetach; w lumpach kupuję tylko rzeczy lekkie, albo jak się trafi jakaś perełka typu szalik kaszmir-jedwab za 5 zł; ciężki swetr, jak waży pół kilo, to wychodzi 30-40 zł, jeśli jest z akrylu, to wolę nowy z sieciówki za tę samą cenę; no chyba że jest z wełny... ale w lumpach, nawet tych lepszych i tak królują zazwyczaj akryle i poliestry z angielskich sieciówek;
ręcznik papierowy jest bardziej eko niż pranie ścierek (woda+detergenty, sory, ale brudna ściera w orzechach piorących się nie wypierze)
opakowania plastikowe... no jeść coś muszę, sery na wagę w marketach często są "zinwentaryzowane", jogurtu sama nie zrobię, bo nie umiem, a warzywa kupuję prawie wyłącznie mrożone, bo nie mam czasu/siły/chęci na mycie, obieranie, krojenie; nie jestem w stanie tego zmienić póki nie przejdę na emeryturę
ograniczyłam kupowanie wody, na rzecz kranówy, ale niestety muszynianka z kranu lecieć nie chce
za to mam super eko kanapę, powinna być wymieniona jakieś 5 lat temu, ale czekamy aż się rozpadnie totalnie
btw -- ostatnio czytałam, też na jakiejś wyborczej, że ręczniki należy wyrzucać po roku, a zmieniać co 2-3 dni, to jest dopiero marnotrawstwo..