Słusznie Agawa prawi - my nie jeździmy (znaczy małż udawał, że jeździ ze sto lat temu, ja wcale), ale dzieciska nasze od pierwszej klasy co roku na zimowisko były wysyłane i tam się naumiały. Najpierw to była Polska, potem nawet ze dwa razy do Włoch jeździły. Prawda, że nam zakład pracy dokładał sporą sumkę - Twój małż nie ma w robocie możliwości dofinansowania?
W międzyczasie, skoro mówiły, że umieją, tośmy ich niekiedy w okoliczne górki wozili - oni szusowali, a my siedzieli w samochodzie
Tak że właściwie ich jazdy nie widziałam, muszę na słowo wierzyć
Teraz czasem jadą sami, choć nie są jakimiś szczególnymi pasjonatami.
Co do nart i butów, to przez lata kupowaliśmy, ale zawsze okazyjnie - a to od znajomych, co im dzieci wyrosły, a to na giełdzie, a to w przecenie/promocji w decathlonie. Część udało nam się potem odsprzedać kolejnym znajomym, ale trochę stoi na strychu, więc rzeczywiście lepiej wypożyczyć.. A ubranka były pseudonarciarskie
, markietowe i lumpowe.
Edit: aaa, Tobie chodzi o to, żeby razem! Koszt nart to jedno, a drugie - karnetów (u nas są chyba stosunkowo drogie).