Tego (jak na razie przynajmniej) nie znajdziecie w medycznych artykułach, ani też nie mogę (na razie przynajmniej) powiedzieć, że osoba została wyleczona. Lecz wydarzyło się coś tak nieprawdopodobnego, że opiszę tutaj tą historię.
Przed wylotem odwiedzam rodzinę, między innymi siostrę cioteczką K. Ciocia J. z rakiem płuc była jej mamą, ciocia Irka to nasza wspólna ciocia. Rozmowy często schodzą na raka. I K. mi właśnie o raku opowiedziała niesamowitą historię. Jej znajoma, B. z którą razem należą do wspólnoty modlitewnej, od jakichś 5 lat zmaga się z przerzutowym rakiem jelita grubego. Jak dotychczas choroba i leczenie w niczym jej nie hamowały, czuła się świetnie, biegała do pracy, no jednym słowem "okaz zdrowia". Dlatego też K. bardzo zszokowała wiadomość, że B. trafiła do szpitala w stanie beznadziejnym, jest umierająca i nawet nie życzy sobie odwiedzin. Długotrwałe leczenie chemią doprowadziło organizm do wyczerpania, rozwinęła się sepsa, przestały działać nerki, jednym słowem- koniec. Grupa modlitewna poczęła się modlić o spokojne odejście.
K. poczuła się winna, że nieco zaniedbała koleżankę, dawno do niej nie dzwoniła ani z nią nie rozmawiała. W domu miała przywieziony z Wilna obrazek z tego kościoła gdzie Faustyna nadzorowała malowanie wizerunku Jezusa (już nie pamiętam czy na obrazku była Faustyna czy właśnie Jezus). Postanowiła, że zawiezie go do szpitala i poprosi, żeby go dano chorej jako ostatni prezent od niej. Odnalazła oddział, ale pielęgniarz nie chciał zanieść obrazka, powiedział, żeby sama to zrobiła. K. nie chciała, ponieważ umierająca sobie nie życzyła, żeby ktoś ją widział w takim okropnym stanie. Pielęgniarz jednak uparł się, że na sali jest rodzina i niech z nią to załatwi. K. podeszła do sali. Rzut okiem na koleżankę- ten widok już był jej znajomy. Żólta twarz o wyostrzonych rysach, widoczny znak uszkodzenia wątroby. Żałowała, że zapamięta B. w takim stanie. Obok łózka stali ojciec i mąż. Przedstawiła się i poprosiła o włożenie obrazka pod poduszkę.
W domu modliła się oczywiście za koleżankę i czekałą na informację o pogrzebie. Kilka dni później znajomy numer zadzwonił... "Cześć K.! Dzięki za obrazek! Właśnie wypisali mnie do domu, czuję się dobrze!". No i tak sobie myślę, że skoro przeżyła sepsę to nie da się wykluczyć, że sepsa tego raka zeżarła.