Przeczytałam, że co niektóre dziewoje marzą o kozie więc cosik Wam napiszę.
W dniu mojego ślubu po otrzepowinach, dostałam najlepszy prezent od kucharek jakiego nigdy bym się nie spodziewała, mianowicie był to kozioł w pampersie i ze smoczkiem na szyji
.
Ja oczywiście w białej kiecy z tym kozłem na smyczy spacerowałam przez godzinę jak pani z pieskiem. Potem trzeba mu było dziewczynę dokupić, bo bardzo się stawiał. Następnie były małe koźlątka.
Mleka koziego nikt nie pił, a kózki jak podrosły to zostały sprzedane z matką a cap był tak urodziwy, że przyjechał po niego facet ze Śląska, który miał hodowlę kóz i potrzebował samca. Taka była przygoda z kozami.
Najlepsze było to, że nie trzeba było kosiarki używać