ależ to były nerwy! mecz czytałam na bieżąco albo słuchałam z komórek innych ludzi
ale przy karnych już nie wytrzymałam. zadzwoniłam do Babci i ze słuchawką przy uchu emocjonowałam się na dziale dziecięcym (meciątka właśnie testowały jakieś huśtawki czy inne maty_do_bawienia). kurcze, myślałam, że jak jestem w miejscu publicznym, to będę się potrafiła jakoś zachować, ale nie, przy ostatnim karnym razem z Babcią ... ekhm... wyraziłyśmy radość. chwilę później podeszła do mnie jakaś pani z zapytaniem o wynik.
ale największy mój szok - ikea była puściutka!
byłam w niej nieraz, w przeróżne dni tygodnia, niemalże o każdej porze dnia (i nocy) - i zawsze, przezawsze były dzikie tłumy. a dziś nic.
planowałam pojechać z samego rana - tak, żeby zdążyć wrócić na mecz. bezsenna noc mi te plany pokrzyżowała i ostatecznie w ikei znaleźliśmy się między 13 a 14. chcieliśmy zacząć od obiadu (żeby nakarmić młode i już mieć to z głowy), ale kolejka przy restauracji nas zniechęciła - no wiadomo, sobota + początek wakacji - więc dzieciaki poszły się bawić do smalandii, a my obskoczyliśmy dół sklepu. i tak wtedy palnęłam "a, chodź najpierw zrobimy te zakupy, a potem zjemy, pewnie ludzie pójdą na mecz i będzie luźniej" - i sama nie mogłam w to uwierzyć, ale tak było!
a wiecie jak fajnie zakupy się robi, jak nikt wam na plecach nie leży i pięt nie obdziera... a jak szybko i sprawnie... i potem (tuż po meczu już) mogłam sobie dowolną kasę wybrać, bo były PUSTE
normalnie wygrana naszych tak mną nie wstrząsnęła, jak te przestrzenie ikeowskie
a jeszcze Wam powiem, że znając wynik, już w domu, na spokojnie obejrzałam sobie karne. i denerwowałam się strasznie!
świętuję teraz nasz awans białym winem ze sprajtem i musem truskawkowym (zrobiłam sobie do ryżu i mi został
), pyszne jest
no i biało-czerwone