Przed chwilką wróciłam z marszobiegu ,który biorąc pod uwagę cudowną słoneczną pogodę miał być wspaniałym dodatkiem po ćwiczeniach tai chi!
Czemu się śmieję?
Pobiegłam starą trasą wokół jeziora ,a że niedaleko znajdują się ogródki działkowe postanowiłam wdepnąć na parę chwil do siostry , która mogła tam przebywać. Boczna furtka była otwarta . Niestety siostry nie było, postanowiłam isc dalej ,wyjść głowną bramą. Minęłam się z kobitką , cos mnie tknęło ,obejrzałam się dochodząc do bramy. A jakze, patrzyła za mną. Gdy dostrzegła ,ze nie wychodzę, bo bramę przecież musiała zamknąć) szybciutenko poszła dalej. Pobiegłam za nią podejrzewając ,że boczną furtkę mi złośliwie zamknie. Niestety gdy dobiegłam( taki labiryncik) baby nie było (nie widząc jej na ulicy domyśliłam się ze jest na ogródku) a furtka już została zamknieta na klucz . Zaklęłam szpetnie niczym ksiąze pan i dawaj szukac mendy! Była z dwoma pieskami i te szczekając naprowadziły mnie na odpowiednią działkę! Najpierw grzecznie zapytałam czy to ona zamknęła? Jak mi cholera zaczęła ,ze tu dla obcych nie ma wejścia. , zbluzgałam jędze. Po pierwsze powinna chyba powinna być jakas kartka - zabraniajaca wejścia obcym( łażę tam 30 lat,bo teściowie tez mieli ogrodek , teraz ma go szwagier) . Po drugie czysta złośliwość - zamknąć komus przed nosem. Nie zacytuję dokładnie ,ale chyba z lekka zmieszałam ją z błotem obiecując poskarżyć się .( hmm tylko gdzie i po co
). Nie chcąc psuc sobie humoru pobiegłam do lasu i wyrzuciłam z siebie złość!To był czynny wypoczynek podniesieniem ciśnienia!!!