Gdy parę lat przed rakiem wyzbywałam się macicy, lezała ze mną na sali pani Sabina, którą nazwałyśmy żelazną babcią. Pani Sabina miała 79 lat i czekała ją operacja z powodu wypadającego pęcherza moczowego. Kobieta stanowczo domagała się, żeby nie dawać jej pełnej diagnozy, ponieważ chciała mieć kontrolę nad tym co się będzie działo na sali operacyjnej. A to było tak. W wieku 78 lat pani Sabinie cośtam poprawiano, bo nie trzymała moczu. Ze względu na wiek zastosowano narkozę miejscową, co miało niby jej pomóc, a sprawiło, że słyszała wszystko co się działo, a co nie mogło jej się podobać. Otóż lekarz niechcący przeciął jakieś więzadło. Gdy głośno gdybał co by tu zrobić, "żelazna babcia" zaczęła krzyczeć na cały szpital, żeby ją natychmiast "zaszyły i niczego nie ruszały i nie poprawiały jak nie umią". I tak się doktory przestraszyły, ze zaszyły. I po roku trzeba było poprawiać.
Nie musze chyba mówić, że tym razem narkoza była pełna, co "żelazną babcię" ogromnie oburzyło, gdy tylko otworzyła jedno oko po operacji. Po kilku godzinach, gdy cała nas reszta leżała i zdychała z pozszywanymi brzuchami, "żelazna babcia" już siedziała na łóżku, a potem wymknęła się do łazienki o własnych siłach. Mam nadzieję., że ta operacja już pomogła. I tylko ciekawe czy gdyby nie była świadoma podczas poprzedniej to by jej partactwo poprawiono i czy byłaby wzmianka o komplikacji w papierach z wypisem