zaczynam już z wolna dostawać schiza. Chałupa wygląda jak po bombie atomowej, trąbie powietrznej i trzęsieniu ziemi. Im bardziej się staram, tym gorzej. Bazar, apele w necie o darmowy odbior rzeczy itp, to wciąż niewielka kropelka w morzu moich potrzeb. Dziś miarka się przebrała, zadzwoniłam do jednej organizacji charytatywnej, reklamującej się na stronie, że wszystko wezmą. Od wczoraj popakowałam setki ciuchów, książki, firanki. No nie da się juz przejść. "Za tydzień proszę zadzwonić"!!!
Zastanawiajac się czy powinnam ruszyć na miasto z wiertarką lub tłuczkiem, ujrzałam wiszące już od paru miesięcy w lubelskim necie ogłoszenie. "Zbiór truskawek", 3zł za łubiankę. Oczyma wyobraźni ujrzałam się jako osobę niezmiernie bogatą, która po kilku dniach takiego zbioru wyjedzie z niego własnym autem
Pisało że można pracować po południu, od przerwy obiadowej. Zatem powyciągałam z szafy stare ciuchy, przegrzebałam też torby charytatywne i też coś z nich powyciągałam. Spodnie żadne, prócz takich od piżamy, nie nadają się na ten upał. Znalazłam jednak antyczną spódnicę. bluzkę z długim rękawem i dziwaczny kapelusz. Telefon zostawiłam w domu i pognałam na przystanek.
Jechało się chyba z 10 przystanków, koło Zalewu, na który łypnęłam sentymentalnie... Co roku mój tata mnie tam zawoził
Jakiś pan szedł kupić truskawki, więc razem znależliśmy gospodarstwo. Pierwsze wrażenie straszne- chaos, bieda i patologia, papierosy, przekleństwa. Pod biurem kolejka osób, które zbierały od rana i postanowiły nie kontynuować po południu. 3 młode dziewczyny które uznały, że nie zarobiły na bilet i będą do Lublina wracać na piechotę (to minimum godzinę szybkiego spaceru, lub dłużej- do mnie byłoby ze 2 godziny). Jedna z nich stwierdziła, że nie wyda zarobku na bilet, bo to będzie jej śniadanie...
W kolejce tej stały też 3 Ukrainki, które przyszły do tej pracy pierwszy raz i stwierdziły, że im się nie opłaca, oraz kilka innych pań, którym już nie chciało się zbierać. Nie brzmiało to zachęcająco, lecz postanowiłam, że ich narzekania nie zniechęca mnie do zostania milionerką
Ukrainki pokazały mi szatnię. Boże!!! Długi przez cały barak stół okupowały kobiety jedzące posiłek. Obok, na niezliczonych wieszakach było mnóstwo rzeczy, jakby z tej szatni korzystało ze 100 osób, a nie te widoczne, jak na moje oko około 20 pań. Nie wiem, być może zostawiają tam swoje rzeczy także etatowe pracownice. Tak czy inaczej, pomieszczenie to wyglądało mniej więcej jak moja chałupa, tylko jeszcze gorzej, a zatem powiesiłam swój tobołek i zwiałam stamtąd czym prędzej. Na zewnątrz nie było dużo cienia, lecz było nieco chłodniej. Przyglądałam się ukradniem ludzkiej zbieraninie, zastanawiając się czy i na ile tu pasuję cdn