ucieszyło mnie - pierwszy raz w tym roku pojechałam z męzowatym na rower, potem pracowałam w pocie czoła u mamy, bo wykorzystując,że nie ma taty malarze wymalowali ponad połowę domu (pierwsza częśc robiłyśmy jak był w kwietniu 5 dni w szpitalu), umordowałam się okrutnie, ale pomoglam, przebrałam się i poleciałam koło 18 tej do Taty, bo mu wczoraj obiecałam, że będę, zaliczyłam lody z męzem wracając i będąc dobrą żoną chciałam zrobić kolację z zieloną cebulką z ogródka, wybralam się schodami z tarasu - niestety było mokro na schodach, noga mi objechała, spadłam ze schodów, gresowy schód ma złamany przód, ja z krzkiem plecami, pupą, krzyżami gruchnęłam na tych schodach...leżałam bo tak strasznie upadłam, że byłam przekonana, że miednice i kręgosłup złamałam. mąż mnie jakoś podniósł i spędziłam czas na podłodze z lodem na plecach, kręgosłupie... ruszam się, więc chyba się nie połamałam. wszystko boli, ale nie pojechalam do szpitala, chyba jestem cała. A w środę bylam na zastrzyku w staw biodrowy z kortykosterydów, bo bywa że kuleję.... masakra...