Wczoraj byłam na
"Grand Budapest Hotel".
Szłam na niego wiedząc tylko to, że plejada znanych aktorów przemyka po ekranie: jedni szybko, inni znacznie wolniej, że też wspomnę i o tym, który pomykał długo i przy tym baardzo baardzo szybko
(cokolwiek to znaczy
)
Film dość absurdalny - jak choćby budka telefoniczna w polu, pościg na nartach czy kraj Żubrowką zwany.
Ale przy tym bardzo dbający o szczegóły "w tle".
Widownia nawet często się śmiała - w przeciwieństwie do mnie, bo to trochę nie mój typ humoru był. Ale był, bo też się kilka razy uśmiechnęłam.
Klimat filmu określiłabym tak: misz-masz Amelii z Rodziną Adamsów.
Mieszanka może dziwna i nietypowa, ale do obejrzenia