Od 48h w naszym domu, a dokładnie w garażu (a tak najdokładniej to w komorze pasa klinowego betoniarki pod jej obudową) przebywa Szybki Tosiek. Ale nie pokażę Wam foty, bo za szybki. I za dziki.
Złapany na parkingu przed biedrą. Uratowany przed przejechaniem. Przewieziony pod maską (bo mi wyszedł z pudełka i wszedł szczeliną pod schowkiem w samochodzie).
Jest cudny. Pingwinek. Nie miauczy tylko grzechocze/warczy jak dinozaur. Dzikusek okropny. Ale jak dzisiaj udało mi się go pogłaskac i wyciągnąć tu wtulił się z pełnym zaufaniem... Śmierdzi jak warsztat samochodowy (być może generalnie z kim na ten parking w podwoziu przyjechał). Mnie też czekał przymusowy prysznic.
Koty go jeszcze nie zwąchały, bo nie miauczy. Teściowa obrażona, że kolejne futro w domu. Małż przeświadczony, że na tymczasie (że znajdziemy mu dom)... A ja... zabujałam się w jego białych wibrysach <3