Trochę się melduję i trochę tylko zerkam. Życie bez komputera, to ciekawe doświadczenie...W Bieszczadach robię to, co w Łodzi z rzadka. A więc : wstaję o 7 mej (no szok)..godzinę marszobieguję (wolałabym biegać, ale serce nie daje), robię 320 "brzuchów" na łące ( wg znawców, to niedużo..proszę sobie wpisać na YT "ABS level 2), zapewniam, że każda myknęłaby tyle na luziku... Na śniadanie owsianka, świeżo wyciskane soki...I potem malowanie..Trochę swoich klimatów, trochę komercji, ale wszystko jak umiem najlepiej. Żadnego gotowania!!! No dobra...była szczawiowa ze znalezionego (!!!) na łące szczawiu:) I kilka jajecznic z "prawdziwych" jaj od sąsiadów. Zero tv, kompa, słabo telefon...Tylko muzyka (żadna rozrywkowa, tylko "powaga")...Inaczej, wszystko inaczej, a przecież bez ekstrawagancji...Mam nadzieję,że mi bardziej nie odbije
No, normalnie jednoosobowe sanatorium plus plener
Aha..kładę się spać o 23ciej ( w mieście trzy godz.później). Całuję