Rak piersi > Psychologia ogólnie

Czym dla mnie jest lęk

(1/8) > >>

anka21:
Temat naszych leków bardzo często odbieramy jest przez osoby z zewnątrz, jako jakaś fanaberia rozkapryszonej osoby.Wiele razy słyszymy "daj spokój, w czym widzisz problem"?, "nie masz większych problemów","co Ci sie dzieję, znowu leżysz,?" itp. itd.
Czego się boimy, a czym jest lęk?w słownikach znajdziemy to jako synonim-jednak w głębszym  znaczeniu różnią sie od siebie
bać się czegoś czyli strach- pojawia sie w trakcie realnego zagrożenia dla nas, natomiast
lęk ma głownie charakter irracjonalny. Jedno jest pewne oba "stany'', to wg terminologii psychologicznej , to nasze emocje.
Nie chce używać tu wyszukanym terminologii stosowanych w psychologii, chce o lęku pisać w prosty sposób, jak my go odczuwamy, chcę abyśmy wymieniły się tutaj włąsnie tymi emocjami.
Czasami wystarczy nazwać swoją emocję , co bywa niekiedy najtrudniejsze, a przynieść może to bardzo pozytywny skutek.
Nie jestem najlepsza w pisaniu:)
Piszmy, pomagajmy sobie :0ulan:

agawa:
Pewnie każda z nas ma swoje indywidualne sposoby radzenia sobie z lękiem. Nie jest łatwo tak się ze wszystkimi dzielić…
Mnie zawsze opanowuje lęk przed każdym badaniem. Staram się go brać 'w nawias' i robić swoje, czyli przestrzegać terminów badań, wizyt; nie dawać się. Wiem, że w moim przypadku lęk bardzo łatwo się 'rozłazi'. Jeśli nie wezmę go w karby na początku, to zaczyna się zjazd - niespanie, zasłanianie lęku dymem z papierosów. Staram się przekładać lęk na 'gadanie'. Mam przyjaciółkę, która nie jedną taką akcję ze mną przeszła ;) Mieszka daleko ode mnie, ale potrafi dzwonić co 10 min z pytaniem, czy wyszłam z domu do przychodni ;) Gdy po mastektomii było źle, a wyników jeszcze nie było - świrowałam. Wsiadła w pociąg i po kilku godzinach była u mnie. Ugotowała zupę; pogadała z młodymi. A mnie postawiła na baczność. Taka przyjaciółka to skarb.
Mam też swoje 'sposoby' na samą siebie - przemawiam sobie do rozumu mniej więcej tak:  nie bądź głupia, wiesz co masz robić, nie pozwól, aby lęk był silniejszy od rozsądku...

anka21:
Agawo lepszej przyjaciółki nie można mieć.Naprawdę zazdroszczę.
Jak zaczeło się coś ze mną dziać nie wiedziałam co to nerwica i lęk. Myślałam,że tak ma być, do momentu kiedy nie wylądowałam na pogotowiu i latałam od lekarza do lekarza bo coś mi było.Nie dopuszczałam do siebie myśli,że to co się dzieje to wynik stresu. Jakiego stresu, przecież ja jestem silna, idę dalej przez życie.Popadałam ze skarjności w skrajność, najgorsze było to że nikt z bliskich zbytnie mnie nie rozumiał.
Przyjaciele- chyba nazwać ich tak nie mogę- po śmierci taty nie byłam zbyt imprezowa, uciekłam w pracę i płacz, więc nie byłam dobrym kompanem na imprezy. Nikt nie zapytał czy daję radę nikt nie powiedział ( pomimo ,że same były w takiej sytuacji kilka lat wcześniej)tego co chce usłyszeć. W zamian tylko słyszałam "jak się zmienilaś".
fala smierci i chorób w przeciągu krótkie czasu, myślałam ,że mnie wzmacnia a to tylko niszczyło mnie od środka, było jak rak, który zabija moja energię, uśmiech, spontaniczność.
Po maratonach u lekarzy usłyszałam, ma Pani nerwice a to co z Panią się dzieje to somatyzacja.
zabrało mi to trochę czasu.
Grudzień 2013 ale poszłam pierwsze do psychiatry. Diagnoza- nerwica lękowa. Pani dr dała leki, pocieszyła,że dam radę poleciła psychologa. Zaczełam się terapia, nie wiedziałam do końca jak to ma wyglądać. Chodziłam systematycznie co tydzień na terapie, w między czasie na kontrol.ę do psychiatry.Wszytsko szło dobrym torem , lęki coraz mniejsze, potem wakacje w Kanadzie -Lipiec 2014- Odstawiłam leki, sama od siebie, stwierdziłam ,że prowadzona w ten sposób terapie zbyt mi nie pasuje, a
Listopad 2014- maksymalne lęki, zajadanie problemów, waga rośnie na maksa. Nie wiem co mam zrobić więc jem dalej.
tak upasłam się jak mała świnka, odcięłam się od ludzi. Praca dom , praca dom moja jedyna rozrywka.
Luty 2015. Mam dośc, czytam o terapii behawioralno-poznawczej. Szukam czy u mnie w miescie jest. O zdziwienie- jest. Od razu dzwonie i się umawiam.
oj ale się rozpisałam chyba przesadziłam, jak nie zandziłam to opisze co było dalej :)

agawa:
Pisz Aniu :)
W przerywniku opiszę ja -
W okolicach roku 1995 splot okoliczności spowodował, że z niepamięci nieświadomości na wierzch nagle wypłynęły skrzętnie ukryte przeze mnie fakty z mojej przeszłości. Wiem, ogląda się to w kinach, ale rzadko kto przyznaje się do tego, że u niego było podobnie. To dziwne przeżycie - niby coś wiesz, coś w sobie masz, ale nauczyłaś się to lekceważyć, nie brać pod uwagę, nie myśleć; i nagle to zapomniane z całą mocą wypływa na wierzch. I zabija. Dosłownie. Pamiętam jak prowadziłam samochód i nagle przestałam wiedzieć gdzie i po co jadę, gdzie  jestem. Musiałam się zatrzymać, na środku 3pasmowej drogi. Policja pomogła mi trafić do domu. Następnego dnia byłam u psychiatry. Leki, które mi dał - jedynie ogłupiały. Po jakimś czasie zdecydowałam się na psychoterapię. Odstawiłam leki. A na psychoterapii spędziłam ponad rok. Musiałam posprzątać swoją przeszłość. Musiałam nieświadome uczynić świadomym i nauczyć się tego nie bać, a nawet uczynić z przeszłości swój atut.
Kolejny raz, gdy trafiłam na terapię - to czas diagnozy. Wtedy już niby wiedziałam jak sobie radzić, choć chciałam w ten czas zapewnić sobie jak najlepsze wsparcie. Nie żałuję ani godziny spędzonej u kolejnego terapeuty. Byłam świadoma i silna. Na tyle, na ile to w tamtym czasie było możliwe.
A później były wakacje sprzed kilku laty. W pięknej, wymarzonej wakacyjnej okolicy spotkało nas nieszczęście - w basenie zmarł na zawał nasz przyjaciel. Reanimowaliśmy go do przyjazdu karetki; uspakajaliśmy jego żonę; mieliśmy nadzieję, że damy radę. Zmarł.
A wynajęty dom na dalekim gorącym odludziu nas dosłownie uwięził. Załatwienie formalnych spraw związanych ze śmiercią, kontakty z ambasadą - koszmar. W dodatku nastąpiło nagłe załamanie pogody, rozpętały się wielodniowe burze. Przed ponad 5 dni nie wystartował ani jeden samolot. Byliśmy uwięzieni… Pamiętam moment załamania, gdy stałam na tarasie domu, który wynajęliśmy, a nad nami szalała taka burza, waliły takie pioruny, że poczułam jak odłączają mi się myśli; jak zostaję sama, przerażona, bez nadziei, bez szans na ratunek. I nagle przyszła myśl: ten dom nas wszystkich po kolei uśmierci… Wtedy zaliczyłam swój drugi atak paniki. Mąż mną szarpnął, przytulił, a później wlał we mnie szklankę grappy.
Zaraz po powrocie do domu zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu kolejnego terapeuty dla siebie. Wiedziałam, że tym razem potrzebuję czegoś głębokiego. Nie chciałam pogodzić się z myślą, że takie zdarzenia są wpisane w życie. Zdecydowałam się na psychoanalizę. Spędziłam 5 lat na kozetce po 4 razy w tyg. Niezapomniany czas. Niezwykle trudny. Niezwykle cenny.
Oto moja droga przez terapię ;)

oooAncia!:
Ooooo rety... ciary mnie przeszły.....

Dobrze, że znalazłyście pomoc. I że poradziłyście sobie z tym...

Moje lęki, pogryzione policzki, tony słodyczy... to pryz tym pikuś. Nawet nie pan Pikuś...

Kiedyś przepracowałam swoje życie. Osoba, bardzo bliska i bardzo potrzebna, stała się źródłem moich lęków. Dobrze, że to już przeszłość. Dobrze, że potrafię sobie samej powiedzieć NIE. Że potrafię się zatrzymać.  Że umiem o siebie zadbać.  Za te umiejętności zapłąciłam wysoką cenę. Ale warto było!

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej