Sasky poznałam najpierw przez literki; przez Jej opowieści o podróżach; przez jej zdjęcia. Później były Kozienice. Zobaczyłam spokojnie radosną kobietę. Była zaraz po leczeniu. I tak spokojnie o tym mówiła. Bez emfazy, bez żalu, bez złości. Emocje się w Niej budziły, gdy opowiadała o powrocie do pracy z dziećmi. I gdy mówiła o nadziei, że już za chwilę będzie mogła pomyśleć o sobie: zdrowa.
W Kozienicach widziałyśmy się raz jeszcze. Niestety na szybko, niemalże w przelocie. Przecież zawsze można się spotkać raz jeszcze. I jeszcze raz. Mieszkałyśmy niedaleko siebie; niemalże rzut beretem. Ale zawsze był czas… na później.
Bardzo ucieszyłam się, gdy Ją zobaczyłam na warsztatach. Trochę wycofana, ale przecież Sasky zawsze trochę wycofana była, prawda? Nigdy na pierwszym planie. Znalazła sobie dobrą dla siebie rolę: fotoreportera. Była. Ale była z boku. Za to obecna. Ważna. Bez niej byłoby czegoś mniej.
Pamiętam moment z warsztatu tańcem i ruchem, gdy chodziłyśmy po sali w zadaniu 'spotkania się bez słów'. Sasky podeszła do mnie, spojrzałyśmy na siebie. A później nagle pomiędzy nami pojawił się aparat fotograficzny… Pomyślałam wtedy: później będzie czas na pogadanie. Przecież o tyle rzeczy chciałam Ją zapytać; tyle rzeczy powiedzieć. Koniecznie na przykład o tym, że też zakochałam się w Chorwacji; i też o tym, że po Jej opisie planuję wyprawę na Sycylię… eh….
Prawdziwe słowa księdza Jana Twardowskiego -
Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć
kochamy wciąż za mało i stale za późno
Nie zdążyłam.
Sasky, czekaj tam_gdzieś na mnie. Mamy do pogadania… Kiedyś zdążymy.