To może ja też opowiem, jak to się u mnie zaczęło.
Miałam doła, jakieś dziwne przygnębiające uczucie, myśli o chorobach i takie tam. Na co dzień funkcjonowałam normalnie, nie żeby jakaś totalna deprecha, ale coś mnie wewnętrznie gryzło (teraz to już nawet wiem co
) Trwało to już od dłuższego czasu, powiedzmy kilku miesięcy. Niby nic się złego nie działo, przygotowywałam się psychicznie do wesela syna, miałam w domu rezolutną , zdrową czterolatkę, wszystko grało. Zwalałam moje złe samopoczucie, na 3 zmianową prace, której poświęciłam już 17 lat życia i myślałam- organizm się buntuje, w końcu 43 latka na karku, to już coś
. Zaczęłam zdrowiej się odżywiać, mnóstwo warzyw, zimno tłoczone oleje, magnez przez skórę. poczułam się lepiej, straciłam oponę na brzuchu, trochę mi tylko było szkoda cycków, bo zniknęły wcześniej niż opona
i z fajnego c stały się b, ale co tam. Urodziłam 4 dzieci, byłam panią po 40 a niejedna młoda laska zazdrościła mi figury. Myślałam,że to dzięki diecie, ale chyba nie do końca, pasażer na gapę też zrobił swoje
10 czerwca rano wróciłam sobie z nocnej zmiany do domu, szybka toaleta i do wyrka, bo ledwo na ślepia widziałam. Leżę sobie na prawym boczku i już już zasypiam, a tu mnie coś zaswędziało pod lewą pachą. Podrapałam się i mimochodem przejechałam dłonią po piersi. Usiadłam z wrażenia, namacałam coś, twardego jak kamyczek, wielkością i kształtem zbliżone do ziarenka ryżu. W pierwszym momencie głupie skojarzenie- czy to jakiś odprysk kości ?? Serducho waliło jak oszalałe bo mi się czerwona lampka w głowie zapaliła. Nie jestem typem latającym po lekarzach, idę jak już mnie przypili, ale tym razem było inaczej. Udało mi się zasnąć, po przebudzeniu sprawdziłam , czy to nie był przypadkiem koszmar i zaraz wybrałam się do mojego gina. Pan doktor usg zrobił, guzka zlokalizował, obfotografował, pocieszył,że może to tylko włókniak, ale potrzebna dalsza diagnostyka. Dał namiar na panią chirurg onkolog i kazał się na siebie powołać. Po kilku dniach usg robiła rzeczona, przemiła zresztą pani doktor. Oglądała dlllugo to coś i stwierdziła, że to włókniak 5 mm, dobrze odgraniczony a dookoła torbiel 9 mm,która nie do końca jest dobrze odgraniczona, ale mam się nie martwic , pewnie to nic złego, zaprasza na mmg. Na mmg trzeba było troszkę poczekać, na wyniki jeszcze dłużej i tak 27 lipca, 3 dni przed weselem, mina Pani doktor przyprawiła mnie o poważne obawy. Na mmg guza nie było, znajdowało się tam tylko niewielkie skupisko mikro zwapnień, a na usg guz jak byk. Dostałam termin na biopsje grubo igłową, na 5 sierpnia i informację, że jak nie będzie nic złego to widzimy się 1 września, a jak będzie źle to zadzwonią ze szpitala. I tak, chowając obawy przed rodziną, ożeniłam syna i zostałam teściową
. Dni sobie leciały, a ja myślałam, że jak nie zadzwonią do 20 sierpnia , to mi się upiekło. Niestety, 17 telefon ze szpitala, przemiła pani koordynatorka poinformowała mnie,że na dzień następny mam umówione rtg klatki i usg brzucha. Lekarz poinformuje mnie o wynikach biopsji. Swat mi runął ,wiedziałam,że źle, ale nie wiedziałam na ile. Wyryczałam się mężowi w rękaw ile wlazło. Następnego dnia o mało zawału nie dostałam pod gabinetem. Był okres urlopowy, mojej pani doktor nie było, był pan. Najpierw zrobił usg, a później wywalił kawę na lawę. Ma pani raka, potrójnie ujemny, naciekający rak piersi, czeka panią chemio terapia, wyjdą pani włosy, później naświetlania. Patrzyłam na gościa i myślałam, on nie mówi do mnie, bo to nie może być prawda!! Wyznaczył datę zabiegu i wyszłam. Byłam w szoku, w jakim nie byłam nigdy w życiu. Nie tak powinno się przekazywać takie informacje.
18 września w zabiegu oszczędzającym wycięto mi raka, ze zdrowymi marginesami i 5 węzłów , w tym jeden z przerzutem poza torebkę węzła. Od października biorę chemię. Mam dostać 4 AC i 4 PXL. Wiem ,że uda mi się to wygrać, bo to że znalazłam gada graniczy dla mnie niemal z cudem,więc po coś ten cud się stał