Jak odległe to są dla mnie czasy, kiedy dzieciska do szkoły chodziły. Z młodszym nie miałam nigdy problemów. Nawet nie pozwalał zajrzeć do zeszytu (chyba, że uwagę podpisać, a zdarzyło to się chyba ze dwa razy) Mówił, że to jego sprawa. Na świadectwie maturalnym trzy szóstki (matma, w-f i angielski) kilka czwórek i większość piątek. Darujcie, że się chwalę, ale duma rozpiera mnie do dziś. A z córcią nie było też problemów, ale wielka panikara i często trza było z nią jej strachy przeżywać. Świadectwo maturalne chyba z jedną tróją (polski) a reszta to czwórki i piątki.
Co zaś tyczy religii, to oboje mieli cudownych księży. I wcale nie przeszkadzało, że religia w szkole (choć ja uważam, że mogłaby pozostać przy kościele). U córki na religię chodziły nawet nie ochrzczone dzieciska. U syna była to podstawówka. Wspaniale ksiądz przygotował ich do bierzmowania. A u córki w LO. Były to czasy sprzed reformy (podstawówka do 8 klasy).
Z wartościowych nauczycieli to wspominam polonistę (uczył w LO oboje). U syna był też wychowawcą. Takich nauczycieli nosiłabym na rękach. Nie tylko uczył przedmiotu, ale myślenia, odpowiedzialności. W wywiadówkach uczestniczyła też młodzież, naturalnie zabierając głos. U niego 3-ja to tak jak u niejednego piątka. Nie podnosił głosu, a klasa była skupiona i uważała, bez potrzeby uciszania.