A w zasadzie zanim wyruszyłam, odezwał sie na skypie znajomy z Polski. Od kilku dni usilnie chciał ze mna rozmawiać, ale mielismy swieta, wiec byłam mega zajeta, potem goście. a teraz peknieta rura, nie ma wody, jest 4:20 rano... Ale pomyslałam, ze odbiorę. Nie spodziewalam się z czym dzwoni... Poradzono mu, żeby się ze mna skontaktował, bo mialam raka... Od paru miesięcy bolał go brzuch, nie mial apetytu, stracił z 10kg wagi. We wtorek USG- za wątrobą ogromny guz, powiekszone wszystkie wezły w brzuchu, podejrzenie chłoniaka
I płacze chłopina, że żona, że dzieci... Nie znam sie na chłoniakach, nie rozumiem czemu ma mieć za parę dni operacje podczas której wezma tylko wycinek do badania zamiast wyciąc to cos, cokolwiek to jest. No przeciez do licha nawet jeśli to nie chłoniak to taki gigantyczny guz to go pożera (lekarz powiedział, że wielki jak bochen chleba
)
I z tym widokiem zrozpaczonego kolegi w umysle poszłam robić śledztwo w sprawie wody.
Wyniki sledztwa były ciekawe, wszystkie poszlaki wskazywaly na to, ze uszkodzone miejsce znajduje sie gdzieś powyżej światyni i mojego domku, bo we wszystkich kranach poniżej troche wody To skomplikowane, mamy w tej części Madhuvan przynajmniej 14 rur zakończonych kranem w różnych miejscach, druga część tez ma kilka kranów, do tego dochodzą różne zawory, złacza, rury odpowietrzajace oraz rury wystające nad ziemią, zatem bardziej narazone na peknięcie. to wszystko trzeba sprawdzić najpierw, zanim sie ruszy z maczetą w chaszcze żeby znależć uszkodzenie w jakims nietypowym miejscu.
W koncu dotarłam do zbiornikow. Były rzecz jasna puste, obejrzałam beton dookoła i miejsce gdzie pod ziemią biegnie rura doprowadzająca wode z pompy, bo jakies dwa miesiace temu wlasnie ta rura pekła. Ale ziemia była sucha. to dobry znak z jednej strony, bo dawal nadzieje na to, że możemy uruchomic pompę. Uslyszalam motor Juana przy bramie, jakies pół kilometra ode mnie więc zaczęłam się drzec i przyjechal do mnie. Stwierdził, że musimy uruchomic pompę. Niestety, była dopiero 6:30, słońce zaczyna świecić na panela w znaczący sposób dopiero około 8-mej, a i to byłoby za wcześnie na uruchomienie pompy pożerającej 2200 watów. Oczywiście, można to zrobić przy pomocy generatora, ale niestety kable były przełączone. Na szczęście Shyam zna sie bardziej na kablach, zadzwonił do Gaury i cos tam odkręcił, cos przykręcił, okleił tasmą (wszystko gołymi rekami i wcale nie wiem czy to było bezpieczne
) i włączylismy co trzeba.
To oznaczalo, że znowu musze drałować kilometr pod gorę, zeby zobaczyc co sie dzieje przy zbiornikach. Ja uwazałam, że powinniśmy zamknąc większy zbiornik, zeby tej wody nie stracic skoro gdzies jest dziura, Syam, że powinnismy pozwolić wodzie plynąć, bo latwiej sie zobaczy gdzie jest dziura. Ta rozmowa odbywala się już przez telefon, żdania Syama wydaly mi sie absurdalne. Nasze rury maja wiele kilometrow długości. Miesce które ja podejrzewałam było tak zarosniete, że nie ma mowy, żeby jakaś ludza istota przebiła się przez to z maczeta przez godzine. W tym czasie mogliśmy stracic i calą wodę i na darmo zuzyć paliwo z generatora. Zatem pokłócilam się ze Syamem i wykorzystując przewagę bycia tuz przy zbiornikach bezczelnie zakręciła kurek
Strumień wody spadajacej z wysokości na plastikowe dno umilkl. Ale... nadal słyszałam cieknacą wodę! Bingo! Tuz za zbiornikami, zaraz przed nieprzenikniona plątaniną pnączy, kolców i Bóg wie czego jeszcze, mały strumyk ochoczo wypływał z miejsca gdzie jeszcze do niedawna była rurka odpowietrzająca. Tej rurki już nie było, byla dziura, rurka leżała obok, a ja w sumie już wiedziałam co się stało. Dzieciaki!
Te male szkodniki wcale a wcale nie trzymaly sie blisko mam, wyciagały z zakamarków starannie gromadzone przez Juana różne kije, których uzywał do przyginania galezi podczas przebijania się przez chaszcze, rzucały kamieniami, tłukły sie gałęziami. Miejsce przy zbiornikach im się podobało, łobuziaki siedziały na ziemi, gdy z ich mamami schodziłam sciezka w dół. Do tej rury musiały sie dorwać gdy straciłyśmy ich z oczu