Och, opóżnienie mam ponadmiesięczne w relacjach, no ale co zrobić, teraźniejszość ni czorta nie chce się zatrzymać cobym przeszlość w spokoju mogła opisać
Czwartkowy poranek miał się dla mnie zacząć o 11-tej. Ale nie dowierzałam facetowi, wiec stwierdziłam, że pojade wcześniej. Tym razem Ruczi stwierdziła, że ze mna pojedzie, bo chciala sobie kupic bilet na autobus na nastepny dzień, a Acintya, skarżąca się po nocy na ból gardła, została w domu, czekając na umowione klientki. Zostawiłam w domu resztę dokumentów, zeby sie nie denerwowac wędrując z nimi po miescie, że mi je ktos ukradnie (choc jak do tej pory na moja plastikową obszarpaną torbe po ryżu to ludzie spogladali raczej z politowaniem niz z pożądaniem
)
Mam kiepska pamięć do twarzy, więc ze strachu, że facet wyjdzie z urzedu pod moim nosem, a ja nawet nie zauważę, zaczęłam namierzac fo na fejsie. Miał tylko jedno zdjęcie, no ale lepsze to niz nic, napatrzyłam się i trochę zmiekłam, bo cała reszta jego zdjęć to były kwiatki... romantyk, kurka wodna
Nie mialam ochoty na eksperymenty z autobusami, zamachałysmy taxi i zaraz sobie spokojnie jechałyśmy. W necie jest mnóstwo ostrzeżeń o oszustach taksówkowych. Jakoś miałyśmy szczęscie, żaden z taksówkarzy nie usilował nas naciągnąć ani wieźc okrężną trasą.
Do ministerstwa dotarłyśmy jakieś 20 po 10-tej, zanim zdążyłam sie zastanowić czy wypada zgłosić, że jestem wczesniej, "ulubiony" recepcjonista juz dzwonil do pana JR. Za 5 minut pan minister pojawił się, podał mi papiery z usmiechem. "Nie przyszłam za wczesnie" "Alez skąd, właśnie miałem jechać do Heredii". No cóz, dzięki Panie Boże za odczucie w sercu nakazujace przyjechac przed umówiona godziną.
Poszła szybko, mogłabym przeciez pojechac do urzędu imigracyjnego i jesli wszystko bedzie dobrze, na drugi dzien wyjechac z Ruczi... tylko, że przeciez papierzyska zostawiłam w chałupie, spodziewając się ze znowu bede koczowac godzinami
Zatem nie pozostało mi nic innego jak towarzyszyć Ruczi w zakupie biletu. Ruczi poprzedniego dnia pochodzila z Acintyą po centrum dostała tez od niej wskazówki jak trafic na dworzec i z pewna siebie miną obiezyswiata-znawcy-stolicy ruszyła zwawym krokiem. Oczywiscie o zapisaniu adresu nawet nie pomyslała, po co, skoro przecież "zna centrum", a Acintya dokładnie jej wytłumaczyła jak dojść?
c
No to idziemy, idziemy, idziemy... idziemy........ idziemy..........idziemy................idziemy..... Ja coraz bardziej z tyłu. "Zapytajmy kogoś, najlepiej w jakims sklepiku lub taksówkarza". "Nie, znam wskazówki, więc trafie".
Idziemy...... idziemy...... idziemy..... Już ani sklepików, ani taksówek, ani ludzi na ulicach niet
Kumpela w końcu wpada na genialny pomysł i zaczepia pierwszego lepszego faceta na ulicy. Facet nie ma pojecia. Ale to tubylec, więc pomóc chce
Gościu zaczyna zaczepiac innych przechodniów, każdy z nich ma swoją wersję, zaczepia taksówkarza, wszyscy twierdzą, że strasznie daleko, że trzeba taksówką. Facet pokazuje na jakąs droge i mówi, że kilka kilometrow ta drogą, a potem trzeba skrecić koło koscioła. Dziekujemy. Co robi Ruczi? "Zawracamy do centrum, skręciłam w zła uliczkę". Idziemy... idziemy.............................. idziemy........................... ja coraz bardziej z tyłu, Ruczi ozywiona i szczesliwa. "Uwielbiam sama znajdować drogę w nowym miejscu". A ja uwielbiam znajdować ją szybko
W końcu dochodzimy do centrum gdzie ulice mają numery, nie pamietam dokładnie numeru ulicy dworca, jednak wyczuwam, że już mniej wiecej niedaleko. W koncu- JEST!!! Bilet kupiony, Ruczi marzy się jeszcze polażenie po miescie, zagląda do sklepów. Ja marze o toalecie. W koncu zachodzimy do znanego mi juz sklepiku z wygodną lazienka, Ruczi zaopatruje się w gorącą czekoladę, ja w czipsy bananowe. Ale pomimo deptaków, zabytków i tysięcy ludzi- ławek jak na lekarstwo! Nawet murki okupuja zmęczeni turyści i niespieszni emeryci. I gołebie, takie same jak wszędzie. Wreszcie dostrzegam kawałek murku, na którym przysiadamy. Ruczi odzywa po swojej czekoladzie, ja po bananach. W uliczce pojawia się dziwne zjawisko- cos ala prorok ze Starego Testamentu, facet w długich szatach z brodą i gitarą. Zauważa nas i rzuca uprzejme 'dzien dobry! Jestescie chrześcijankami?". Odpowiadamy, ze nie i ku naszemu roczarowaniu, zamiast przystapić do nawracania (czytaj: darmowej lekcji hiszpańskiego
) gościu macha nam ręką i idzie sobie dalej.
Pora wracac do domciu, tym razem autobusem, Ruczi wie gdzie go znaleźc i gdzie wysiąść. Jedziemy więc, nie wiedząc jaka nas czeka 'niespodzianka"