Nie pisałam juz nawet, bo rzeczywistośc stawała sie coraz bardziej absurdalna. Z jednej strony- niby mielismy prąd. Z drugiej- coraz mniej moglismy go uzywać. gaur przełączył pompe tak, zeby działala tylko z generatorem. to oczywiście rodzio napięcia, benzyna jest droga, olej do generatora też, musialam drastycznie ograniczyc podlewanie do rzeczy niezbednych, chodzic z węzem zamiast uzywac mojego super spryskiwacza za 50 dolców
To byłoby jednak do przetrawienia gdyby nie fakt, że mogliśmy coraz mniej... Jak na Kopciuszka przychodziła pora o północy, tak na nas przychodzila pora o zmroku, gdy inwerter nagle, jak nawiedzony, zaczynał klikać, szukając dostepu do generatora, co powodowało włączanie i wyłaczanie sie elektrycznosci w całym Madhuvan. Dla mnie, uzytkowniczki laptopa bez baterii oznaczało to, że mój komputer byl skutecznie wyłaczony już pierwszym kliknieciem.
Klikanie zaczelo sie równiez sporadycznie pojawiac w dzień. Któregos razu stalam w naszej "rozdzielni pradu" specjalnie, żeby zobaczyc co sie dzieje i, choc wydawało sie to niewiarygodne, inverter zaczął klikać gdy pojawiła się chmura!
Żaden ze ,mnie specjalista od produkcji pradu, ale... Nasz system składa się z 3 części- paneli słonecznych, turbiny wodnej i baterii. Cokolwiek wyprodukuje słonce i woda, przechowuje się w bateriach. Dwa niezalezne czujniki pokazywały stan baterii- naladowane. Urzadzenie kontrolujace dopływ prądu z paneli słonecznych przepuszczało tylko niewielka jego ilość własnie z powodu naladowania baterii. Tymczasem "zaciemnienie" powodowało natychmiastową reakcję invertera, jakby pradu nie było wystarczająco. Nikt mi jednak specjalnie nie wierzył.
Do tego, aby miec wiecej wglądu w prace tego urządzenia potrzebowaliśmy wartej 250 dolcow skrzyneczki z elektronika, pozwalającej zmieniać ustawienia itp. Niestety, wydalismy juz tyle kasy na baterie i inverter, że chłopcy uznali, iz bez tego czegos się obejdziemy. Tymczasem wszystkie możliwe telefony do wsparcia technicznego konczyly się bezradnym "to może być tyle róznych przyczyn, bez tego urządzenia nic nie wiemy". No i musieliśmy je zamówic, jednak jak ze wszystkim, nie da sie tu niczego po prostu kupic od razu, trzeba czekac.
Któregos dnia prąd nagle zniknal w dzien. "Nie możemy już uzywać lodówek ani pralki"- usłyszałam od Gaury.
To jednak nie bylo ostatnie słowo w tym dramacie. Chłopcy wybierali sie do San Jose na 3 dni. Syam dostał pieniądze na komputer, chcieli tez obejzrec jakies inne rzeczy. Miałysmy zostac same z Anandą. Gaur przed wyjazdem "na wszelki wypadek" odłaczył kilka paneli i turbinę (z której i tak niewiele plyneło). Przykazał mi, zebym włączyła je po południu.
Wieczorem włączyłam resztę paneli i turbine. I tuż przed wieczornym nabozeństwem zaczęła sie istna "dyskoteka". Pognałam na dół do budynku gospodarczego, gdzie sa te wszystkie mundre elektryczności. Działo sie coś dziwnego. Inverter owszem, klikal ale... na wskaźniku widzialam wyraźnie, że cos jakby wysysało prąd ZANIM pojawiło sie klikniecie! Baterie z 59 volt nagle leciały na łeb do 45, 40, 37!
Wpadłam w panikę! Wyłaczyłam wszystko! Inverter, wszystkie panele, wszystkie korki i zadzwonilam do Gaury. Nie wiedziałam czy mam wszystko zostawić wylączone, czy próbować cos kombinować. On tez za bardzo nie miał pomyslu.
Po kilku minutach właczylam najpierw turbine, potem inwerter. Syknął dziwnie, lampka się jednak w końcu zaswiecila. teraz pora na korki. Najpierw pastwisko elektryczne. Jest!!! Teraz świątynia- jest!!! A teraz internet i... KLIK!
Wyłączylam ten korek, prad wrócił do normy. To oznaczało nie tylko, że nie bedziemy miec netu, ale również, że Ananda spedzi ten wieczor w ciemnosci, jej domek jest na tym samym korku co domek z internetem. cdn