Ale mi wątek pajęczynami zarasta!
A ja nie nadążam z rzeczywistością, ciągle coś się dzieje. To może coś z najnowszej historii na początek. Wczoraj zrobiliśmy sobie wypad do miasta we troje. Ja- chciałam kupić sobie witaminę B13 bo mi się kończy i dać kompa do przeczyszczenia, Kishor z misją przyuczenia naszego nowego mieszkańca- Sukhi`ego do poruszania się po Nicoyi, no i oczywiscie Sukhi jako kierowca (miałam co nieco pietra bo to Anglik i nie do końca chyba ufałam czy będzie pamiętał po której stronie drogi się jeżdzi
). Na pakę załadowaliśmy stare rupiecie dużych gabarytów, bo Gaur powiedział że udało mu się znaleźć w Nicoyi miejsce ktore przyjmuje złom. Zatem powędrowała z nami wypalająca ubrania suszarka, zdezelowana do ostateczności stara kuchenka, przerdzewiały piecyk gazowy, szczątki hydroturbiny i kilka mniejszych przedmiotów, których nie zidentyfikowałam.
Mieliśmy parę innych zadań też do wykonania. Oprócz komputera i witaminy chciałam kupić tabletkę przeciwkleszczową dla Dhuli, mieliśmy kupić taki jakby plywak do pompy wodnej, wymienić ostrze piły tarczowej które nie pasowało, kupić w sklapie z karmą dla zwierząt żarcie dla krów, psa oraz... mąkę i ryż (tak, tak tutejsze sklepy czasami mają dziwny asortyment), no i oczywiście warzywa owoce i mleko migdałowe dla neiszczęśliwie wegańskiej Brajy. Przy wyjeżdzie przebiegła nam drogę duża jaszczurka. No teoretycznie nie jestem przesądna, ale to zwykle oznacza, że czegoś nie uda się załatwić
Poprzedniego dnia umówiłam się na podrzucenie kompa. Powiedziano mi że będzie gotowy w 2 godziny, w co absolutnie nie wierzyłam, dlatego najpierw pojechaliśmy zostawić sprzęt. Trafiliśmy szybko, co w kraju w którym nie ma adresów nie jest takie oczywiste, więc znalezienie złomowiska które teoretycznie było dwie przecznice dalej wydawało się niezwykle proste. Skręciliśmy w piaszczystą uliczkę i za ogrodzeniem jednego z domów zauwazyliśmy kilka nieco przerdzewiałych lodówek. "To pewnie tu!"- powiedział Kishor. Na podwórzu przycupnięty siedział starszy mężczyzna. "Mam nadzieję że go nie obrazimy jeśli to NIE jest tu"- powiedziałam. Więc na wszelki wypadek przejechaliśmy do końca tej uliczki, ale już żaden inny budynek nie wyglądał jakby zbierano przy nim śmieci. Zawróciliśmy zatem i zaparkowaliśmy przed bramą zamkniętą na gruby łańcuch. Z naszej trójki na razie ja mówię po hiszpańsku najlepiej. Kishor się szybko uczy i pewnie mnie wkrótce prześcignie, ale na razie potrafię się lepiej komunikować więc wyszłam razem z nim. Zawołaliśmy tego pana i nie znajac słowa złomowisko zapytałam czy to jest miejsce gdzie się zostawia TO- pokazując na ładunek naszego samochodu.
Pan potwierdzi, ale powiedział że mozemy to zostawić dopiero po konsultacji z jego bratem, a brat jest w pracy i wróci dopiero około 17:30 (byliśmy pod tym płoten około 10-tej). Facet pokazał na elegancką posesję po drugiej stronie ulicy i powiedział że jego brat tam pracuje i jeśli się dogadamy ze strażnikiem to go zawoła. Ale gdy zaczęłam iść w stronę tamtego budynku mężczyzna zawołał mnie spowrotem. Mówił bardzo szybko i niewyraźnie z powodu braku zębów. Nie wiedziałam czy chodzi mu o to, że poszłam w stronę złego budynku czy o coś innego. Chcieliśmy numer telefonu do brata ale powiedział ze ów nie ma telefonu. I że bez zgody brata absolutnie niczego zostawić nie mozemy. No i zonk! Mielibyśmy całą tą graciarnie wieźć do Madhuvan spowrotem? Kishor zadzwonił do Gaury, ale dopiero gdy przeszedł na wideo rozmowę Gaur powiedział, ze to nie jest to miejsce!
Zwialiśmy stamtąd czymprędzej. Złomowisko było pare przecznic dalej. Ciekawe czym się zajmował nieobecny brat, może naprawiał zepsute urządzenia? Ale byśmy dziadka urządzili gdyby się zgodził na zostawienie tych sprzętów
Potem pojechaliśmy do sklepu z karmą dla zwierząt, po drodze wpadlam do sklepu makrobiotycznego po witaminę B12. I okazało się, ze jej nie ma. "Mówiłam szefowi zeby zamówił"- pani w sklepie jest zawsze słodziutka. Ale nigdy nie miała żadnej rzeczy której potrzebowałam. Po zakupach dla zwierząt chłopcy zaparkowali na rogu ulicy, stwierdzajac że kolejny sklep który chca odwiedzić jest wystarczająco blisko. Więc ja poszłam na łowy za witaminą B12. Weszłam do zwykłej apteki. "B12? Nie, nie mamy, w makrobiotycznym trzeba zapytać". Takie cuda to tylko w Kostaryce. 2 miesiace temu węgiel lekarski chciałam kupic w aptece. Patrzyli na mnie jakbym była z Marsa:
( No to moją ostatnią nadzieją był kolejny sklepik makrobiotyczny. Pani podała mi solidną buteleczkę z upragnioną witaminą a mnie diabeł podkusił zeby zapłacić za nią kartą... Wróciłam do samochodu i patrzę a tam wielkimi literami (jak trzeba byc ślepym żeby tego nie zauważyć!)- witamina B12 i B6! Przy czym tej drugiej było więcej! No to w te pędy do sklepu spowrotem. Owszem jest inna, z dodatkiem B1, B2, B9 i pierum wie czego jeszcze. No to zamiast witaminy mam teraz kilka paczek orzechów i organiczne suszone śliwki, bo przez to że kupiłam kartą to mi nie mogła oddać kasy i musiałam wymienić na inny towar. A na koniec jeszcze zapomnialam o lekarstwie dla psa. I niech mi ktoś powie że omeny się nie sprawdzają
Za to komputerek wyczyszczony, pachnący i śliczny! Poprzedniego wieczoru jak spojrzałam na ekran po wyłączeniu sprzętu to sie przeraziłam że ktoś obcy go zobaczy, bo ekran trochę zapleśniał od naszej wilgoci i mial też jakieś takie jakby zadrapania. Zawsze czyściłam wodą, ale od dawna wilgotna szmatka nic nie dawała a bałam się że więcej wody zrobi mi zwarcie. Nie wiem czym go spryskali, może wykąpali w środku antygrzybowym ha ha, w każdym razie lśni i nawet nie rysy sa prawie niewidoczne.