Panie doktorze, mam pytanie odnośnie mastektomii sposobem Halsteda. Mam 37 lat, choruję na raka piersi prawej, wieloogniskowego. Największe ognisko miało ok. 2,5 cm, mniejsze 1 cm i trzecie ok. 4 mm. Największy guz umiejscowiony na godz. 14, blisko mostka, określony jako pierwotnie nieoperacyjny. Wynik biopsji gruboigłowej: rak inwazyjny przewodowy, Bloom 1 (2+1), Her2 -, hormonozależny: Pr +++, Es ++. Brak przerzutów odległych, 1 węzeł pachowy lekko powiększony w jednym USG, drugie USG tego nie potwierdziło. Dostałam najpierw 3 cykle FEC, ale z powodu słabej odpowiedzi zmieniono mi ją na Taxotere - 4 cykle. Tu odpowiedź była lepsza, guz zmniejszył się do ok. 1,5 cm, zmiękł i nie stwierdzono ukrwienia w badaniu dopplerowskim. Niestety wciąż istnieje poważne podejrzenie nacieku na powięź mięśnia piersiowego. W związku z tym moja doktor prowadząca mówi, że operacja nie jest bezpieczna i skłania się ku radioterapii radykalnej. Ja jednak czytałam, że możliwe jest wycięcie również mięśnia piersiowego. Usłyszałam jednak od mojej onkolog, że mastektomii Halsteda już się właściwie nie wykonuje, bo to metoda przestarzała. Czy to prawda? I czy operacja (nawet bardziej rozległa) nie jest lepszym wyjściem niż sama radioterapia? Czy radioterapia radykalna bez operacji może dawać szansę na całkowite wyleczenie?