największym problemem w fugowaniu okazała się pogoda. producent życzy sobie bez deszczu i w temperaturze od +5 do +25stC. fanaberie. znów robiliśmy na szybko. wściekłe upały wykluczały pracę w ciągu dnia, zaczęliśmy więc pod wieczór. i tak na płytkach było więcej niż 25 stopni... robiliśmy razem, majster od jednego końca, ja od drugiego. bardzo przyjemna rzecz. tylko paznokcie mam teraz na granatowo pomalowane, bo z grafitowymi odfugowymi śladami niezbyt ładnie wyglądały
au naturel jak już skończyliśmy, było ciemno. pytam się go, brudna i umordowana nieziemsko, czy teraz muszę umyć cały balkon. nie, nie trzeba - zapewniał - przecież zmywaliśmy na bieżąco, a te resztki to spokojnie umyjesz wodą i mydłem później.
i ja mu, głupia, uwierzyłam!
no dobra, chciałam uwierzyć, bo nie miałam siły ruszyć ręką ani nogą. fuga sobie więc schła i twardniała, ja w kuchni przy kawie z niepokojem nasłuchiwałam pierwszych oznak deszczu, w końcu po północy rozłożyliśmy z szanownym nieśmiertelną czarną_folię_budowlaną i poszliśmy spać. ulewa przyszła w nocy i - z niedługimi przerwami - trwała kolejne kilka dni. w piątek w końcu zdjęliśmy tą folię - ostatni raz - ufff.
jeszcze nie przeraził mnie widok tego, co było pod spodem. miało się przecież umyć. nalałam wody do wiadra, płyn (jakiś cif dopodłogowy), gąbeczka... szanowny zaofiarował się z pomocą. bardzo dobrze, bo rano szkłem przecięłam sobie palec, sądząc po bólu, chyba do kości, i nie było wskazane tego moczyć. poszłam sobie.
gdy wróciłam, małż siedział w połowie balkonu - czyli że połowę już umył, bo widziałam gdzie zaczynał. niestety, różnicy nie było żadnej. absolutnie ŻADNEJ. fuga była rozmazana wszędzie, smugi takie zamaszyste, płytek spod niej nie było widać. dzwonię do majstra: ej, ale to nie schodzi! "woda, płyn i gąbka - a czym wy myjecie?" "no właśnie takim zestawem" delikatnie warczałam. "to spróbuj jeszcze, najwyżej przyjadę i zobaczymy" taaaa. przyniosłam więc kolejne narzędzia w postaci szczoteczek do zębów, świeżej wody i kilku płynów. niestety, NIC nie pomagało. nie było nawet najlżejszego efektu! płyny, proszki, pasta ekologiczna, płatki mydlane - nic!
kolejny raz odgniatając sobie kolana i szorując szczoteczką fragment płytki myślałam sobie, że ja to chyba to chujostwo (ChPD wspomniane w poście wyżej) muszę mieć we krwi. żadna inna PD, nie tylko Perfekcyjna, ale i Przeciętna, nie zostawiłaby zaschniętej fugi, bo powszechnie wiadomo czym to grozi! a ja zostawiłam nie tylko na noc, ale i na kilka kolejnych dni! było chociaż tą plandekę zdjąć, to deszcz by (może) trochę pomógł! ale nie - bałam się, że mi fuga nie związała wystarczająco i że deszcz jej zaszkodzi. to proszę teraz mam - jest za to związana na mur, beton i granit! cały balkon składa się wyłącznie z fugi!
małż się załamał, ja opanowywałam wściekłość. siadłam do netu, po kolejnym artykule radośnie opisującym niektóre rodzaje fug i gresów oraz ich odbarwianie i zabarwianie na_zawsze, przed oczami przelatywały mi na zmianę obrazy
A. ponownego skuwania wszystkich płytek
B. zamordowania majstra
C. udawania że tak ma być
D. położenia jakiegoś dywanika
E. pomalowania wszystkiego farbą elewacyjną
F. zamówienia
jakiejś specjalistycznej firmy z
jakimś specjalistycznym sprzętem, która
jakoś to doprowadzi do stanu zamierzonego - tajemnicą tylko było kto, co i jak to ma być - tego nie doszukałam...
doszukałam za to nazwę jakiegoś płynu, który podobno z niektórymi gresami sobie radzi. no nic, trzeba go będzie nabyć. przeczytałam jeszcze zalecenia producenta i jako końcówka stało tam "zmyć kilkukrotnie czystą wodą, a potem wodą i środkiem zasadowym"
hmmm, skoro każą ten płyn zmyć czymś zasadowym, to pewnie sam jest kwaśny... poleciałam do łazienki po różowy sanirein, który ma ph 2. chlupnęłam na kafle. zapieniło się. zeszło. ZESZŁOOOO!!!
rany, nie mogłam uwierzyć! szanownego zawołałam dopiero jak domyłam pierwszą całą kafelkę. o mało się nie rozpłakał z ulgi. ufff, jak już wiemy czym się da zrobić, to reszta poszła śpiewająco - odreagowałam sobie miniony stres, świadomie nie zastanawiając się czy ten kwaśny płyn może zaszkodzić płytkom. starałam się ścierać na bieżąco, wymieniać wodę i być mega_ostrożna, ale na fugi też mi się nalało. i to nieraz. ofkors. przecież ChPD jestem...
focię dokumentacyjną szczeliłam, a jakże (wkleję za kwilkę).
w sobotę poprawiłam jeszcze minięte miejsca i te obszary przy samych fugach. jeszcze mi zostały cokoliki do umycia i te części, które są poza barierką. ale to już na spokojnie. w sobotę też uroczyście postawiłam parasol, krzesła i stolik i już użytkowaliśmy nowe "pomieszczenie" jedząc, pijąc i grając w gry planszowe. a w niedzielę nawet klikając na forumie
a od poniedziałku znowu pada... ale nic to. najważniejsze, że mam gdzie pranie suszyć