Natalia, wracam w sobotę.
Dziś mieliśmy dzień wycieczkowy. Zwiedzanie fortów i doliny rzeki z zejściem z parkingu ostro w dół, potem powrotna wspinaczka. Kolejny punk to sztuczne jezioro we Włoszech (chyba ma nazwę muszę dopytać lub zerknąć na mapę) Pośrodku sterczy wieża kościoła, która wystaje ponad taflę jeziora. Dziś całe zamarznięte. Dzieciaki szalał na nim, potem spacer wokoło i powrót. Po drodze zahaczyliśmy we Włoszech pizzernię, do tego piwko, winko i w domu leniuch obiadowy. Dziś postawiliśmy stopę w trzech państwach: Austrii, Szwajcarii i Włoszech.
Śniadanko było naturalnie polskie. Teraz odpoczywam na tarasie przy piwku i kompie, młodzi grają w grę w jednym apartamencie, a w drugim bawią się wnuki. Wszystko na jednym korytarzu, miejsca dużo, można się wyizolować. Ja tu mam oddzielną sypialnię. Jutro młodzi na narty, a ja z Hanusią. Rodzice muszą zrobić rekonesans, czy warto z nią się wciągnąć na lodowiec, by miała gdzie próbować sił. Nartki dla niej mają.
Jesteśmy w rewelacyjnym apartamencie dla dwóch rodzin z dziećmi. Standard mocno odbiega od tego, jaki mieliśmy w Czechach. Tłumów nie ma, cudownie można odpocząć, upajając się widokiem gór.
Acha jeszcze jedno wrażenie. Byliśmy rodzinnie na mszy, jedynej w tej wsi o 8:30, odprawiał ją ksiądz murzyn, tak spokojnie, a zarazem radośnie, kazanie i czytanie pisma świętego po angielsku i niemiecku. Po angielsku z głowy, a po niemiecku czytał. Ja dobrze nie zrozumiałam w żadnym z języków, ale ksiądz był sympatyczny i dzieci rozumiejące kazanie stwierdziły, ze mądrze gadał
Ale jak na dużą wieś Pfunds i turystów, których chyba trochę jeszcze tu jest, to w kościele mało ludzi, a to przecież najważniejsze święto w kościele katolickim