Byłam sobie w górach; pewnie wiecie, nie?
I w tej sprawie przyszlam się poskarżyć. Albo i nie w tej sprawie, ale w około_tematycznej. Bo w tychże górach ostro chodziłam. Jak na mnie - ostro. Czyli dziennie ok 10-14 km po szlakach śnieżnych i oblodzonych. Już od samego początku czułam moje kolano, co 40 lat temu miałam zwichnięte i nigdy nie zdiagnozowane dokładnie. Ale tylko je 'czułam'. NIe bolało, ani nic. Ostatniego dnia pobytu masażysta, co mnie obmacywał codziennie przez cały tam pobyt, stwierdził, że łydka po stronie tego kolana, o którym nic nie wiedział, bo mu nie mówiłam - jakaś grubsza i twardsza jest. Nie przejęłam się, bo w dalszym ciągu nic nie czułam.
Aż do dziś. Na spacerze z piesełem się wzięłam i poślizgnełam. Cudem się nie wyj*&łam... I boli jak cho*&ra... nie, nie kolano, ale właśnie mięsień łydki.
I mam pytanie - może wiecie - przeczekać aż przejdzie? a może jednak trzeba do jakiegoś lekarza? Ortopeda? Czy od razu ten od naczyń krwionośnych? A może przejdzie?
Bo w dlaszym ciągu gulę w kolanie czuję, ale nie boli. Ale łydka zrobiła się twarda, ciepła. I boli. Ciągnie. Aż stawać nie mogę...
No to co? czekać?
A moze szanownemu podsunąć do masowania?
Wiem, marudzę. Ale ja sprawna jeszcze przez kilka miesięcy muszę być. Ewentualnie później mam w planach urlop kilku tygodniowy. I zapewne rehabilitację...