Dziewczyny...no bo jak to wszystko wygląda? Życie to jakieś ciągłe "muszę", "trzeba"?
A kasa...ciągle zalepia się te wszystkie rachunki...co z regularnym cieszeniem się życiem? Ancia coś pisała...Skoro pracujemy, to czemu całej rodziny nie stać na pojechanie choćby raz w roku, tam gdzie się chce? Ciągłe kalkulacje, wyrzeczenia...Ile ja się nagimnastykowałam, żeby SAMA spiąć to wszystko. Tylko dlatego, że Marek w tym czasie mnie utrzymywał
A to utrzymywanie...ha, na poziomie podstawowych spraw. Że zjem? "Coś", cokolwiek tylko okazjonalnie..(myślę o jakiś prezentach). A tak sobie np. po knajpkach na luzie pochodzić, albo w Empiku nie wzdychać?
A jak już ktoś ma pieniądze i zdrowie, to w jakim kraju żyjemy? Ja w zasyfionym mieście, z ciągłym pragnieniem słońca. O skundlonych ideałach nie powiem. PIS też mi coś odebrał.
Czy żyjemy radością, tak na co dzień? Czy czujemy miłość do naszych mężczyzn (jeśli ich mamy?)
A dodatkowo, wszystkie z tym rakiem, niektóre wcale nie za uszami...
I często nie martwimy się nie tylko o siebie, ale i o innych...Ostatnio mnie nieźle w temacie przygniata.
Przepraszam za ten ton....Ja mam tak zawsze na początku roku. Nie robię planów, ale podsumowania i refleksje na samotnym spacerze w Nowy Rok... to i owszem.
Na chwilę wychodzę z szarzyzny (radość przeogromna)...zara jednak wracam.
Tojka...no też mi na długo nie wystarczy, ale może do zimy zatrzymam tę D3 i wspomnienie pożycia lepszą chwilą.