to teraz czas na historię oblężenia Leningradu (...)
...o "oblężeniu" Leningradu... :-) Da się, ale z przydługim wstępem, bo wdrukowano nam w głowy, że to miasto głodując non-stop bohatersko walczyło. Też non-stop. Tę bajkę też osobiście do dziś lubię...
Dyrektywa o rozpoczęciu wojny z sowietami była, najdelikatniej mówiąc, goopia
Mnie uczono, i ja tak szkoliłem, że nawet drużynie wyznacza się cel ataku i DALSZY KIERUNEK NATARCIA. Żołnierz ma wiedzieć co ma robić dalej, gdy już popuści ze szczęścia w gacie po zdobyciu danej rubieży.
A Hitler wyznaczył TYLKO zdobycie linii +/- granic Europy a ewentualne resztkowe siły zbrojne przeciwnika (hihihi!) i ostatnie ośrodki przemysłowe za Uralem miał zamiar wybombardować. Przy pomocy lotnictwa dalekiego zasięgu. Którego nie miał. Nie miał też chyba mapy (choć globus w gabinecie stał) i nie orientował się, nawet z grubsza, o rozmiarach terytorium Rosji. Z historii musiał mieć same pały, bo nie dał swym wojakom ciepłych gaci wysyłając ich tak daleko "pod słońce". Nie raczył też spytać ani swych inżynierów i przemysłowców gdzie i co tak gigantycznego ostatnio na Syberii montowali, ani sojuszników Japończyków co widzieli po drodze choćby z okien pociągu kursując tam i nazad BAMem, ani własnych wojaków o wrażenia z tajnych ruskich poligonów, ani dyplomatów, dziennikarzy, uchodźców itd. O wywiadzie wojskowym nie wspominam nawet - jego szef donosił, że na wschód od Moskwy idzie jedna jednotorowa linia kolejowa... (Niemcy budowali koleje w Rosji. Jeszcze za carów - wystarczyło sznapsa postawić staruszkowi, to by się rozgadał chętnie. Można było też otworzyć byle atlas geograficzny. Niemiecki, ze szkoły powszechnej - tam narysowana była sieć ruskich kolei.) Wypadało by też czytać gazety, albo tylko fotki w nich oglądać; chodzić do kina choćby na same kroniki przed filmem; bywać na jawnych ruskich gigantycznych defiladach i manewrach...
Wtedy może sowiecki potencjał gospodarczy i militarny osiągnięty milionami ofiar, nie byłby takim zaskoczeniem.
I Hitler by se od razu strzelił w łeb
No ale jw. do gazet nie zaglądał itd. = podpisał dyrektywę...
[Zaraz będzie i o "oblężeniu" Leningradu... :-) ]
Siły niemieckie były podzielone na 3 durne "strzałki na mapie": oczywisty kierunek przez Smoleńsk na Moskwę, na Kaukaz/Stalingrad po ropę i na północ. Właśnie do Leningradu.
Ale nie z zamiarem zdobywania go. Miał się sam poddać na widok bojców aryjskich.
Niemcy weszli jak w masło, bo zastali w wysuniętych cyplach CAŁĄ Krasną Armię u swych granic szykującą się do ataku - i dlatego bezbronną. Szli i szli. I szli. Przez opuszczone Rejony Umocnione, zagarniając do niewoli całe bezbronne dywizje i armie, transporty, nowiutki sprzęt im nieznany, gigantyczne zapasy - hurtem. Konie padały, furmanki rozlatywały, zelówki się zdzierały, nogi puchły, silniki zacierały, samochody łączności ze słupami telegraficznymi wyprzedzały ugrzęźnięte rupieciowe czołgi, do których "teren się nie dostosował był"
. Szli - zdziwieni, że tak łatwo i że we wsiach ich witają chlebem, solą, ukwieconymi bramami, ochotnikami...
Oczywiście, że nie wszędzie było tak fajnie. Niektórzy dowódcy widząc wroga - wbrew ciągłym dyrektywom Żukowa, żeby nie ulegać PROWOKACJI - podejmowali walkę (zginęli w boju lub zostali rozstrzelani za ..złamanie rozkazu - ot, sowiecka konsekwencja/logika), darli czerwone najtajniejsze koperty "M" ...ale w nich nie było "nic przydatnego do obecnej sytuacji". Najnowocześniejsza na świecie artyleria sowiecka mogła strzelać tylko w_zasięgu_wzroku lub na_czuja, bo miała precyzyjne mapy terenu przeciwnika ale nie TEGO skrawka własnego kraju...
No i doszli do Leningradu/Piotrogrodu/Sankt Petersburga (proszę sobie przypomnieć lub zerknąć na mapę, ile...). I się zatrzymali.
Leningrad od swego zarania był twierdzą, non-stop umacnianą. Nikt i nigdy - nawet Adolfek - nie wydał rozkazu szturmowania tego miasta_twierdzy. Tylko bolszewicy go "zdobyli". Od środka.
Na Newie cumowała sobie flota. Na zawołanie mogła oddać taką salwę, która by w sekundę zamieniła w pustynię średniej wielkości powiat. I poprawić. Tak ze dwa razy - bo co mają matrosy do roboty? Gęsta sieć kolejowa oplatała miasto. Po niej leniwie sobie jeździły pociągi pancerne. I też by chciały sobie postrzelać... No i fabryki wypluwały czołgi, amunicję, działa, wieże artyleryjskie dla krążowników, stal pancerną itd. w tempie nakazanym przez towarzysza Stalina...
Więc Niemcy dotarli, "pomacali" dokąd można dojść i zrobili to co każdy człowiek pod ostrzałem (nie dotyczy niezwyciężonego żołnierza sowieckiego umiejącego tylko atakować ;p). Padli, sięgnęli po łopatkę piechoty niesłusznie zwaną saperką, i zaczęli wkopywać się w ruską ziemię. Najpierw żeby siebie ochronić, potem, żeby osłonić ogniem innych kopiących obok. Potem już można klęknąć, stanąć, zamaskować darnią, wydłubać wnęki na amunicję i osprzęt... I zacząć kopać do sąsiada. Tak powstaje transzeja. I wojenka już STAJE się znośniejsza. Kulki śmigają se nad głową. Mamy schron zabelkowany. I latrynę mamy (b. ważna sprawa!). Na spokojniej ryjemy głębiej, szerzej, belkujemy kolejnymi warstwami. NIKT NAS JUŻ NIE RUSZY! Żołnierz zaryty w ziemię (+suchary, ze starego dowcipu wojskowego ;p) jest praktycznie niepokonany.
Leningrad to nie tylko Ermitaż, historyczna stolica, symbol itd. To stalinowskie zakłady zbrojeniowe pracujące pełną parą, mimo głodu i kanibalizmu, przez całą wojnę, pomimo blokady - nie "oblężenia", to port, stocznie i gigantyczna flota - bo Bałtyk!
Bałtyk! Północny topór Stalina nad Alfim wzniesiony nad szlakami morskimi ze szwedzką rudą (żelaza - jakby co ;p).
Morze Bałtyckie jest z wojskowego pkt. widzenia dość ...śmieszne: płytkie, łatwe do zakorkowania i nadające się właściwie tylko do handlu. I Hanza handlowała przez stulecia, jej symbol widać do dziś na flagach duńskich, szwedzkich itd. - ten krzyż to krzyż hanzeatycki. I skończyło się to (inaczej brzmi wobec tego dowcip imć pana Zagłoby "a ja waćpanu Inflanty daruję"). Pewien car zajął Inflanty i okolice. I zbudował tam stolicę (mamo! rym mam!).
Litwa, Łotwa i Estonia... Ich zagarnięcie to tylko "zabezpieczenie flanki". No i baza morska w Lipawie (proszę zerknąć na mapę) gdzie Niemcy zajęli prawie bez walki port pełen nieciekawych dla nich jednostek pływających, gdyby wypłynęły. Ale od strony lądu garnizon był bezbronny..
Przysłany do Leningradu Żukow (ksywa u podwładnych Rzeźnik) zamiast nie dopuścić do zamknięcia pierścienia okrążenia = blokady (a Niemiaszki - jw. dokąd doszły, tam się okopywali) i wszystkie siły, a było ich tam od cholery i jeszcze drugie tyle!, rzucić do obrony ostatniego przesmyku to...
...to przyczynił się do powstania legendy "radzieckiej piechoty morskiej" i wysyłał desant za desantem, całe dywizje doborowe na nabrzeża bałtyckie. Niemiaszki udawały ucieczkę, wciągały wgłąb lądu i... Już. Nikt nie wracał. Gdy się puknął w łeb i zaczął przebijać korytarz, to Niemiaszki były już okopane, umocnione i Hansy wariowały, bo ileż można strzelać do kolejnych fal nadsyłanych przez Żukowa po zwałach trupów poprzedników? Można sobie palić papierosa "Juno" z palcem na spuście i myśleć o dupie Helgi, aby tylko ktoś taśmę podawał i lufę rozgrzaną wymieniał. Można zwariować, nie?
Żukow zrobił w Leningradzie coś jeszcze głupszego. Naprawdę! Że masowo rozstrzeliwał to wiadomo, to norma. Że kolejnymi falami bez namysłu wysyłał na pewną śmierć, też - za to go w końcu Stalin cenił. Ale nagle myśliwce, samoloty rozpoznawcze zaczynały latać tylko nad własnymi liniami, bombowce zrzucały bomby tuż za horyzontem i szybko wracały, zwiadowcy dochodzili tylko do najbliższych krzaków i wracali z niczym, żołnierze woleli dostać w plecy od oddziałów zaporowych NKWD niż iść do ataku.
Duch niepokonanej Krasnoj Armii nagle zgasł.
Dlaczemu? Ano dlatemu, że ten debil wydał rozkaz o rostrzelaniu RODZINY żołnierza, który dostanie się do niewoli = poddał się.
Stalin natychmiast odwołał ten rozkaz. I Marszała_Pabiedy z Leningradu też.
Sowiecka propaganda - i on sam - twierdzi, że Żukow uratował Leningrad. Wpadł, twardą ręką zaprowadził porządek w tym spanikowanym burdelu, natchnął żołnierzy by odparli wraży atak.
Którego nie było.
Jeszcze coś:
Była sobie w Leningradzie arystka, śpiewaczka bodaj. Jak każda wtedy_i_tam na etacie wojskowym z zadaniem zabawiania i zagrzewania do boju krasnoarmiejców. Inne się nie dorobiły na wojennym żołdzie. A ona tak. W Leningradzie za obraz Rublowa, czy jakieś cacko z carskiej kolekcji można było dostać aż kromkę chleba. Oczywiście było to karane śmiercią na miejscu - tak jak np. wykrawanie sobie obiadu z ludzkich zwłok.
No ale nie każda śpiewaczka była żoną (bodaj pierwszą, bo ich było kilka) Żukowa.
I już...
Pufffffff - i wracam se z juniorem w górki gontem bitumicznym obić wymieniony daszek.
Co se poklikałem to moje
Na zapas, bo tam zasięg na korbkę ;-)