Sierpień zaplanowany był jako miesiąc "festiwalowy". Obchodzimy w tym czasie dwa duże święta, więc posłaliśmy wieści w eter, że zapraszamy gości. Na początku wyglądało, że będzie może ze 4 gości plus "głowna atrakcja" czyli Swami Padmanabha, który daje bardzo ciekawe wykłady. Potem lista gości się wydłużała, potem znów skracała. I oprócz zadedykowanej trójki wciąż nie było pewne kto jeszcze przyjedzie.
Przyjęcie gości to oczywiście zawsze przygotowania, a w czasie pory deszczowej sprzątanie domków wiąże się z dużo większymi wyzwaniami, bo wszystko bardzo łatwo pleśnieje, więc staram się sprzątać jak jest lepsza pogoda, wywalam pouszki i materace żeby się dezynfekowały w słoneczku. Walczymy z inwazjami mrówek i termitów oraz zabłoconymi ścieżkami. Na początku funkcjonowania Madhuvan przyjazd gości (wtedy na ogół były to osobu przygotowane na trudy życia pionierskiego)zwykle prowokowały jakąś "katastrofę". A to drzewo zablokowało drogę dojazdową, a to koń nadepnął na rurę z wodą, albo piorun spalił internet. Jednak kilka ostatnich lat wspominamy raczej spokojnie (nie licząc huraganów w 2020 tuz po moim powrocie z Polski
)
Pierwsza trójka gości podróżowała wspólnie z USA. Wylądowac mieli w San Jose i Gaur zgodził się ich stamtąd odebrać, bo wśród przyjeżdżajacych był Swami oraz nasza 80 letnia dobra znajoma. No nie chcieliśmy żeby sie tłukli wiele godzin autobusem. 3 tygodnie przed ich przylotem chłopcy musieli jechac na rozprawę sądową ze złodziejem co nas okradł parę lat temu. Nie dało się tego zrobić online, więc wczesnym rankiem wyruszyli w drogę. Zdziwił mnie bardzo dźwięk wyjeżdżającego samochodu. Wył jak syrena strażacka. Pomyślałam jednak, że zaspana jestem i może to iluzja. Ale niestety ucho mnie nie zawiodło. Samoachód się zepsuł! Wracając chłopcy zdołali jeszcze upolować lokalnego mechanika, ktory podłączył cośtam do komputera i postawił diagnozę, że to coś elektrycznego. Gaur zaczął podejrzewać, że to turbo, bo samochód stracił moc. No i pojawił się dylemat. Czy naprawiać w Nicoyi- wpradzie bliżej, ale po pierwsze nie ma dobrych specjalistów od diesla i na sprowadzenie części jeśli będą potrzebne trzeba czekac ryzykowne 2 tygodnie. Pomijjąc fakt, że my nie moglibyśmy zrobić sobie zakupów, ryzykowalibyśmy też że samochód nie będzie naprawiony na czas. Czy może jechac dalej, do Liberii gdzie jest dobry serwis Toyoty. Wybrali ta drugą opcję. Biedny Gaur musiał się tłuc autobusem i taksówką. Mechanik wycenił że zależnie od tego co się zepsuło naprawa będzie kosztować pomiędzy 300 a 700 dolców. Ostatecznie zapłacilimy 1700!!!
Tymczasem na miescu trwała niesustanna walka z przeciekajacymi dachami. Chłopcy zmienili kilka paneli, a woda i tak jak miała ochotę to się wlewała do domków. Było kilka dość gwałtownych burz i ku mojej zgryzocie znajdowałam mokre plamy na łóżkach czy w łazienkach. Wrrrr!
Na poniedziałek Gaur planował małe zakupy we wsi i ewentualny wyjazd do Nicoyi, wprosiłam się bo wiadomo, jak już będą goście to nigdzie nie pojadę. Nie mam w tej chwili już dużo gotówki, a ryzykowanie że dam chłopakom kartę a ktoś ich uzna za złodziei mi się niezbyt podoba. W sobotę gotowała i zdziwił mnie dźwięk generatora w jasny, słoneczny poranek. Pomyślałam, że może to kosiarka jakoś tak dziwnie pracuje, ale kto i co miałby kosic na dopiero co wykoszonym podwórzu? Zerknęłam na dół, a tam samochód stoi rozdziawiony z otwartą maską. Ki czort? Po długim czasie dżwiek generatora umilkł. Usłyszałam że Gaur usiłuje odpalić samochód.... A tu nic!
Siadł akumulator! Bez żadnego ostrzeżenia... W poniedziałek musieliśmy zatem poczekać na Juana, wysłać go z kasa na nowy akumulator i czekać aż Juan go z Nicoyi przywiezie... Na szczescie to był problem z akumulatorem, ale kolejne 250 dolców nam ubyło.
W domkach gdzie mialy zamieszkac dwie nasze znajome zepsuła się ciepła woda. Boiler który służył nam od wielu lat i wydawał się neizniszczalny, po prostu odmówił współpracy. Na szczescie guru teraz nie ma więc Gaur bezczelnie podwędził jego piecyk gazowy.
Byliśmy przygotowani.
Na szczęscie droga do San Jose i z powrotem była już bez przygód. Zdołałam jeszcze tamtego ranka powstrzymać psa od wyrzygania się na posprzątanej posadzce przed jednym z domków gościnnych.
Goscie przyjechali wczoraj wieczorem. A ja miałam bardzo dziwny sen. Śnił mi sie jakby jakiś program telewizyjny przeciw rasizmowi, gdzie była grupa strażaków i jeden z nich byl czarny. I padało pytanie czy strażak może być czarny, a jemu z oczu jakies takie światło laserowe zaczęło świecić. Aż gdy się obudziłam nie byłam pewna czy to naprawdę mój sen czy może faktycznie jakieś takie wideo widziałam gdzieś na fejsie.
Zmęczeni po długej podróży nie pojawili się na porannym nabożeństwie. Około 8 rano jadlam więc samotnie śniadanie, gdy usłyszałam donośny głos Bhaktirasy wołającej Gaurusia.
Ale ją energia rozpiera, że mu tak cześć na odległośc krzyczy- pomyslałam.
Gaur, mamy pożar za naszym domkiem Włosy mi dęba stanęły Pożar!!!? Tego w Madhuvan jeszcze nie było! Zastanawiałam się czy moż ejakieś zwarcie w wiartaku, gdy Bhaktirasa wykryczała że pali się butla z gazem. O matko święta Jaśodo!
Ze szkolenia przewpożarowego pamiętam co na ten temat powiedział strażak. "Jak się zapali butla to nie ryzykowałbym gaszenia, lepiej uciekać ile sił w nogach",
Gaur wsiadł w samochód, podjechał po gasnicę, jeszcze po drodze zgarnął Syamka a ja w szoku czekałam na wielkie BUUUM, wciąż trzymając talerz z owsianką na kolanach. cdn